Puk, puk!
Ogród zniewalał nienaganną prezencją. Zadbane, symetrycznie posadzone kwiaty zadziwiały pełną gamą kolorystyczną i różnorodnością gatunkową, których liczba mogła śmiało konkurować z asortymentem kwiaciarni rodziny Ino.
Puk, puk!
Nawet przy nikłym świetle przydrożnych lamp mogłam z pełnym przekonaniem stwierdzić, że Yoshino Nara włożyła w ten kawałek ziemi sporo serca. A jej serce mówiło: wszystko ma być tak, jak powiem – idealnie.
Puk, puk!
Bezsprzecznym kontrastem dla owej scenerii był budynek – przeciętny dom w szarym odcieniu, gdzieniegdzie usłany prowizorycznymi zdobieniami. Ornamenty te z pewnością nie powstały z inicjatywy pani Nara – naruszały zmysł estetyki swą niedokładnością, można więc śmiało uznać, że ich wykonawcą był nikt inny jak poprzednia głowa rodu – nieżyjący już Shikaku. Zapewne prośba (czytaj: rozkaz) o renowację budynku, który padł z ust wybranki serca okazał się dla niego zbyt kłopotliwym zadaniem, co potwierdza wątpliwej jakości wykonanie.
Puk, puk!
– Idę, idę... – Głos dochodzący zza maltretowanych przeze mnie od kilku minut drzwi przebił się przez drewnianą konstrukcję. W myślach mogłam tylko dopowiedzieć: Jeny, jakie to upierdliwe. Chociaż może to dźwięk tak realny, jak mój przyśpieszony oddech?
– Weź sobie papierosy – powiedziałam, nim Shikamaru zdążył wychylić głowę zza drzwi. – I przynieś mi kieliszek – dodałam, wymownie kołysząc w powietrzu butelką sake. Popatrzył na mnie z przekąsem, ocierając wilgotne włosy ręcznikiem. Właśnie dotarło do mnie, że stał w progu w samych bokserkach.
Shikamaru Nara nosił majtki w uśmiechnięte jelenie.
Brunet, pomimo swojego lenistwa, nie potrzebował dużej ilości czasu, więc już kilka minut później uraczył mnie swoim towarzystwem. Usadowiliśmy się na ganku, na którym lubiłam przesiadywać. To naprawdę klimatyczne miejsce. Lampiony wielkości dorodnej dyni oświetlały swoim tępym blaskiem najbliższą okolicę, a cisza i spokój pozwalała na pełne odprężenie umysłu. Drewniany parkiet lśnił, a w tle słychać było kojący dźwięk kropel deszczu rozbijających się o liście. Czułam wyraźny, rześki zapach mokrej trawy. Typowa, poburzowa woń docierała do mnie z oszałamiającym natężeniem. Jedynym minusem tego miejsca bezkonkurencyjnie okazały się komary, co rusz atakujące niezakrytą ubraniami skórę, ale dzięki aktualnym warunkom pogodowym ich liczba była wręcz znikoma.
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, a jedyne, co nas dzieliło to plansza do ulubionej gry Shikamaru – shougów.
– Zaczynaj – powiedział, odkładając na podest paczkę papierosów i stalową zapalniczkę.
Pionek jedno miejsce do przodu.
Nara przybrał poważną minę, co oznaczało jedno – jego mózg zaczynał pracować bardziej intensywnie. Był bezkonkurencyjnym mistrzem. Zawsze o pięć kroków przed przeciwnikiem, posiadał trzy plany przewodnie i dwa awaryjne i przewidywał dosłownie każdy ruch. Mimo lichej postury oraz marnej umiejętności walki wręcz, jego największy atut – umysł – stawał się najgroźniejszą bronią. Starcie z Shikamaru często kończyło się już na samym początku, bowiem zdolności analityczne pozwalały mu przewidzieć cały przebieg walki po ujrzeniu zaledwie kilku ruchów oponenta.
– Pionek przed siebie – mruknął, związując wilgotne włosy w niesforny kucyk.Wprawdzie narzucił na siebie ciemne spodenki i szarą bluzę, ale jego ubiór nie mógł powstrzymać mojej wyobraźni od nawracających wizji roześmianych zwierząt.
– Co u Kurenai? – zagaiłam.
Od kilku minut naprzemiennie napełniałam i opróżniałam otrzymany wcześniej kieliszek, dając oprocentowanemu napojowi bezkarnie palić moje gardło i przełyk.
– W porządku – mruknął po chwili. – Odchodzi od zmysłów, odkąd Mirai została geninem. Misje córki przyprawiają ją o wieczne migreny – wyznał, sięgając po dawkę raka w bibule.
– Hm – przytaknęłam. – Jej zmartwienie jest uzasadnione.
– Zmartwienie Kurenai jest wytworem jej wyobraźni – westchnął. – Ma zbyt dużo wolnego czasu. Poza tym – napomknął – straciła już ukochanego. Śmierć córki by ją zniszczyła. – Odpalił papierosa. – Ale – mruknął, zaciągnąwszy się – znalazłem jej zajęcie. Od kilku miesięcy pracuje w bibliotece – powiedział, wypuszczając kłąb gęstego dymu prosto w moim kierunku.
– R-rozumiem – odparłam, kaszląc. – Niezła strategia – dodałam, odganiając ręką tytoniową chmurę.
– Masz niezłe wyczucie – zaznaczył rozbawiony. – Dopiero co wróciłem z biura Hokage – dodał, biorąc do ręki kieliszek wypełniony ognistą cieczą.
– Zdałeś raport Shizune? – Patrzyłam, jak unosi szklane naczynie i wlewa sobie jego całą zawartość do ust. Skrzywił się. Oczyma wyobraźni widziałam, jak alkohol biegnie przez jego organizm i denaturuje po drodze każdą napotkaną tkankę. Ot, przyzwyczajenie zawodowe.
– Mhm – potwierdził.
Kiedyś miewałam wyrzuty sumienia, bo każde nasze spotkanie kończyło się morderczym kacem i stosem opróżnionych butelek, jednak po czasie uświadomiłam sobie, że Nara, owszem, początkowo pił dla towarzystwa, teraz jednak z czasem zaczął robić to dla własnej przyjemności. Może nie tak często jak kiedyś, a już na pewno nie w takich ilościach, ale zdarzało mu się czasem sięgnąć po wysokoprocentowy napój. Nie przeszkadzało mi to. Jest dorosły, powinien zdawać sobie sprawę ze skutków swoich decyzji. Poza tym, skoro jest w stanie bestialsko niszczyć moje płuca wypuszczanym w niemoralnych ilościach dymem, to czemu miałabym nie odpłacić się pięknym za nadobne prosto w wątrobę?
– Mocne – mruknął tylko, starając się zachować twarz.
– Mieszkańcy Kiri piją mocniejsze trunki niż tutaj – wspomniałam. – Chłód zamraża krew w żyłach, muszą sobie jakoś radzić. – Chrząknęłam. – A przynajmniej tak to sobie tłumaczą – dodałam, zabijając natrętnego komara czyhającego tylko, aby mnie ugryźć.
– Chyba dobrze wtapiasz się w tłum – odparł apatycznie.
– Z Temari wszystko w porządku – wyznałam nagle. Jego twarz ożywiła się, chociaż nie chciał dać tego po sobie poznać. – Naruto kontaktował się z ogoniastymi bestiami. Chmura i Piasek są bezpieczne – powiedziałam, dodając chłopakowi otuchy. Blondynka nie pozostawała Narze obojętna, z pewnością. Czasami jednak ciężko było odróżnić, czy łączy ich bezgraniczna miłość, czy najprawdziwsza nienawiść.
– Jakie to upierdliwe – westchnął, przecierając twarz dłonią.
Gra trwała w najlepsze, a czasu ubywało tak samo jak alkoholu i papierosów. Poruszaliśmy różne tematy – od luźnych anegdot, bardziej poważnych rozważań związanych z dzisiejszym wydarzeniem aż po filozoficzne refleksje nad sensem życia i śmierci. Jednak jedno pytanie przerwało ów sielankowy nastrój:
– Byłaś na grobie Tsunade, prawda? – Niewinne poruszenie niby to nieistotnej kwestii, zamkniętego tematu. Kompletnie bezstronne, bez wyrzutu, a jednak zabolało i wcześniejszą atmosferę szlag trafił.
– Mhm – mruknęłam, pochłaniając kolejną porcję odurzającej cieczy.
– Nadal nie pogodziłaś się z jej stratą. – Bardziej stwierdził, niż spytał, a mnie było stać tylko na skinienie głową. – Wiesz, co mi kiedyś powiedziała? – Mój zaciekawiony wzrok skłonił go do kontynuacji. – Dorośnij. Śmierć to nieodłączna część bycia shinobi. Są chwile, kiedy ta jest ciężka do zaakceptowania, ale jeśli się z tym nie pogodzisz... nie ma dla ciebie przyszłości – rzekł, siląc się na butny ton.
I miał całkowitą rację, nie mogłam się z tym nie zgodzić. Shikamaru również stracił swojego mistrza, Asumę, którego można nazwać jego drugim ojcem. Oboje przejęliśmy szkodliwe nałogi swoich senseiów, bez krzty wrażliwości niszcząc płuca oraz wątrobę. To właśnie Nara był osobą, która w pełni rozumiała moje cierpienie. W końcu to właśnie Senju pomogła mi wyrosnąć ze słabej, bezbronnej dziewczynki na dorosłą, niezależną kobietę. Na kobietę, która nie musi się już chować za plecami kompanów i umie wziąć sprawy w swoje ręce.
– Mat – powiedział, czym wprawił mnie w chwilową konsternację.
Właśnie ograł mnie w shougi. Celowo poruszył temat sensei i wykorzystał nostalgię, aby wygrać? Czy Shikamaru Nara mógł być aż tak podły?
– Otrząśnij się, Sakura – dorzucił z niezachwianą powagą, wnikliwie obserwując moją mimikę. – W przeciwnym razie dopadnie cię marazm, a alkohol nie załatwi sprawy – przerwał, by zaczerpnąć oddech. – Ludzie, których kochała, umierali. Umierali jeden po drugim, a ona nie mogła nic z tym zrobić. Hazardzista i alkoholiczka, bez męża ani dzieci, do tego jej najlepszą przyjaciółką była świnia – westchnął, odpalając kolejnego papierosa. – Zauważyła w tobie siebie sprzed lat i pomogła ci urosnąć w siłę, wierząc, że nie podzielisz jej losu, że staniesz się lepsza.
– Będę się powoli zbierać – mruknęłam smętnie. – Dziękuję za miły wieczór, Shikamaru – powiedziałam szczerze, od serca. – Nawet po tylu latach starasz się mnie wspierać i naprowadzasz na właściwą drogę – odezwałam się, unosząc kąciki ust ku górze.
Kiwnął głową na znak zrozumienia i odwzajemnił uśmiech.
***
Moje ubrania przesiąkły taką ilością wody, że mógłbym stać się człowiekiem-gąbką. Stanie przemoczonym do suchej nitki na zimnym, podeszczowym powietrzu mogłoby skutkować ostrym zapaleniem płuc. Mogłoby, gdybym nie był Sasuke Uchihą – miałem zbyt zahartowane ciało, żeby ulec „kilku kroplom i rześkiemu wiaterkowi”.
Mój wzrok sięgał gwiazd na nieboskłonie, a umysł był w pełni oddany wspomnieniom. Wbrew pozorom powrót do Konohy to dla mnie zawsze bardzo nostalgiczne przeżycie. Krocząc uliczkami, dawałem się ponieść tej dziecinnej, radosnej przeszłości, a przynajmniej nielicznym chwilom, które mógłbym w taki sposób określić. Oczami wyobraźni mogłem dostrzec wszystko takim, jakie kiedyś było – modne stoiska z warzywami i owocami oferowały teraz towar z całego świata, a niegdyś były jedynie stosem pozbijanych ze sobą desek, posiadających w asortymencie jabłka i pomarańcze, na czele ze sprzedawczynią o dość wątpliwej aparycji. Kawiarnie teraz - kolebką wioski, kiedyś – puste, nieodwiedzane, zapomniane. Nawet Ichiraku stało się bardziej nowoczesne, a o ile informacje, które zasłyszałem, były prawdziwe, ich skromna budka miała w najbliższym czasie przeistoczyć się w restaurację z prawdziwego zdarzenia.
– Cześć, Sasuke. – Pojawił się. On – irytujący w tym samym stopniu, co natrętny komar. Nieokrzesany, krzykliwy, nadpobudliwy...
– Cześć – odpowiedziałem beznamiętnie. Nie uraczyłem swojego towarzysza nawet przelotnym spojrzeniem.
– Ale się najadłem, dattebayo! – ryknął – Żałuj, że odrzuciłeś moje zaproszenie – odezwał się wesoło. – Ramen staruszka Teuchiego jest z dnia na dzień coraz lepsze! – krzyknął, czym przyprawił moje uszy o chęć popełnienia samobójstwa. Żałować mogłem tylko jednego: że nie zaopatrzyłem się w dobre zatyczki do uszu. A według posiadanej przeze mnie wiedzy prawdopodobieństwo konfrontacji z tymże impertynentem równało się stu procentom. Spaprałeś sprawę, Uchiha.
Cisza trwała, trwała, trwała... i mogłaby trwać nawet wieczność, niestety, jej dobroci mogłem doświadczyć jedynie przez krótką chwilę.
– Przywraca wspomnienia, prawda? – rzucił melancholijnie, uśmiechając się.
– Mhm – przytaknąłem w odpowiedzi. Wprawdzie Uzumaki potrafił doprowadzić mnie do granic cierpliwości w pięć minut, jednak jego przyjazne usposobienie odrzucało mnie na kilometry. Kiedy spędzałem z nim za dużo czasu, dopadały mnie chwile załamania. Rozważałem wtedy oderżnięcie mu tego durnego łba od reszty zakichanego ciała. Ale nie oszukujmy się – nie umiałbym zrobić czegoś takiego. Powstrzymywała mnie przed tym łącząca nas więź. Był dla mnie jak brat, chociaż nigdy otwarcie się do tego nie przyznałem (i nie zamierzałem). Najbardziej ceniłem go jako przeciwnika – niesamowicie silny facet, trzeba mu to oddać. Jako człowiek był dla mnie skończonym idiotą (naiwnym jak mało kto, warto dodać) jednak posiadał pewną cechę, którą respektowałem całkowicie, a mianowicie dostrzeganie dobra w każdej napotkanej osobie. Gdyby nie to oraz jego bezkresny opór, prawdopodobnie już dawno zostałbym pochłonięty przez ciemność.
– A jak z tobą... i Hinatą?
– Wszystko idzie w dobrym kierunku – odpowiedział, uśmiechając się od ucha do ucha.. – Jest moim całym światem – dodał, a ja dostrzegłem blask w jego oczach.
– A Sakura? – zapytałem zbity z pantałyku. Uganiał się za nią ledwie po tym, jak nauczył się dobrze chodzić. Jakim cudem zmienił obiekt swoich westchnień w tak krótkim czasie? W dodatku na Hyugę – osobę, która, fakt, darzyła go bezwarunkową miłością od pierwszego wejrzenia, chociaż nigdy nie umiała mu tego wyznać. Jakby nie patrzeć: wszystkie sytuacje z nimi w roli głównej były na swój sposób przerażające. Naruto nie potrafił zobaczyć rzeczy tak oczywistej, że człowiekowi robiło się słabo, z kolei Hinata, między mdleniem a nieumiejętnością złożenia składnej wypowiedzi w towarzystwie Uzumakiego, potrafiła obserwować go godzinami – w akademii, podczas treningu... przypominała bardziej prywatnego detektywa niż zakochaną nastolatkę.
– Zdałem sobie sprawę, że... kocham ją całym sercem. – Jego wypowiedź wprawiła mnie w osłupienie, chociaż nie dałem tego po sobie poznać nawet w najmniejszym stopniu. – Ale jest dla mnie jak starsza siostra i tak powinno zostać. – Nie umiałem określić uczucia, które mną zawładnęło. Czyżby to ulga? – Wiesz, co jest w tym wszystkim najbardziej zabawne? – zapytał rozczulony. – Bardzo przypomina moją mamę. Chociaż miałem okazję rozmawiać z nią tylko raz, to mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że są jak dwie krople wody. – Zaśmiał się beztrosko. – Poza tym... doszło do mnie, że kocha ciebie. I nieważne, co by się stało, to się nigdy nie zmieni – dodał, a ja nie wiedziałem co odpowiedzieć. – Zorientowałem się też, że nieodwzajemniona miłość bywa toksyczna... Mnie udało się odnaleźć, ale jeśli ją skrzywdzisz... – przybrał poważny wyraz twarzy, a jego rysy wyostrzyły się – nie będę się hamował.
– Jeżeli zostanie skrzywdzona, to tylko i wyłącznie przez własną naiwność – powiedziałem hardo. – Nie mieszaj mnie w jej uczucia, nie jestem ich częścią. Zależało mi na niej, troszczyłem się o nią i chroniłem. Sakura to dla mnie tylko koleżanka z drużyny, nikt więcej. Jeśli między nami kiedykolwiek coś miało miejsce, to były to tylko jej wyobrażenia – stwierdziłem, odwracając wzrok. Czy moje słowa to prawda? Sam nie wiedziałem. Fakt, Haruno nie pozostawała mi obojętna.. Niepohamowana chęć zemsty i nienawiść zmusiły mnie do odrzucenia jakichkolwiek uczuć, zniszczenia więzi, opuszczenia wioski... Nie wiem, kim dla mnie była. Chyba kimś, kogo przez pewien czas chciałem po prostu chronić. Prawdopodobnie zacząłem żywić do niej jakieś uczucia po odejściu do Orochimaru, ale wtedy… wtedy miałem po prostu inne priorytety.
- Wszystkiego najlepszego, młotku – mruknąłem niemrawo.
Naruto nic już nie powiedział. Leżeliśmy na skalnym monumencie Pierwszego Hokage w kompletnej ciszy i skąpani w lichym blasku księżyca wypatrywaliśmy gwiazd.
Rozumieliśmy się bez słów – żadne z nich nie były potrzebne.
***
Opuściłam rezydencję klanu Nara kilka chwil temu. Było dość zimno, a twardy grunt nie radził sobie z narastającą ilością wody. Przemierzałam puste uliczki wioski w akompaniamencie porywistego wiatru, wzmagającego się z każdą kolejną minutą. Nie przeszkadzały mi powiewy wiatru, wilgoć, ciemność ani pustka – odwodziły mnie od nich moje myśli.
Próbowałam poukładać w głowie słowa Shikamaru. To dość trudne zadanie, ponieważ moje myśli rozpierzchły się w każdym możliwym kierunku i stworzyły niemożliwy do przejścia labirynt.
Tsunade była zawodową alkoholiczką i nieugiętą hazardzistką, to prawda.
Nie miała męża ani dzieci, fakt.
Jej najlepszą przyjaciółką była świnia – stwierdzenie jakże adekwatne do rzeczywistości.
Jej bliscy padali jak muchy – autentyczne zdarzenia.
Widziała we mnie siebie sprzed lat. Czy chciała uchronić mnie przed marnym losem i dlatego uczyniła mnie swoją uczennicą?
Masz duży potencjał, Sakura. Nie zmarnuj tego – w moim umyśle rozbrzmiało zdanie wypowiedziane przez mentorkę, a nostalgiczne wspomnienie jednego ze wspólnych treningów wybiło się na pierwszy plan.
Kolejny dzień właśnie dobiegał końca. Słońce powoli chowało się za horyzontem, by za kilka godzin przekazać wartę swojemu nocnemu zmiennikowi – księżycowi. Porywy wiatru co jakiś czas strącały kolorowe liście z potężnych dębów, które po chwili kończyły swoją podróż leniwie opadając na ziemię. W tle słychać było kojący szum drzew zakłócający nieznośną ciszę. Krajobraz wydawał się normalny – ogromne pole ozdobione tysiącem kwiatów, otoczone murem wielkich drzew, rozkładających swoje gałęzie na tarczy nieba. Wbrew pozorom to nie zwykłe miejsce, a pole treningowe, jedno z wielu znajdujących się na terenie Konohy. Teraz jednak wyróżniało się w stosunku do innych – panorama lokalizacji przedstawiała roztrzaskany grunt udekorowany mieszanką kraterów różnego rozmiaru, który przeplatał się w nielicznych miejscach kawałkami gleby.
– Do roboty, Haruno! – Echo rozniosło krzyk mojej mentorki po najbliższej okolicy. Nie musiała mi tego powtarzać dwa razy, Natychmiast wstałam i otrzepałam swoje ubranie, a następnie ustawiłam ciało w pozycji obronnej. Mistrzyni nacierała na mnie intensywnymi, mocnymi ruchami, ale zwinnie unikałam jej ciosów. Nie mogłam stracić koncentracji nawet na moment – treningi traktowałyśmy bardzo poważnie, więc gdybym została trafiona, z pewnością skończyłabym martwa.
Jej uderzenia kilkakrotnie otarły się lekko o moje ciało, jednak nie wywoływały żadnych szkód w moim organizmie. Analizowałam każdy najmniejszy ruch mojej przeciwniczki, bo nie chciałam, by umknął mi jakiś szczegół, przez który mogłabym stracić życie. Tsunade stała zaledwie półtora metra ode mnie, trwała właśnie zacięta walka wręcz. Cios, unik, kopnięcie, skok, blok, schylenie. czy charakterystyczny szczęk broni, wywoływany przez stykające się ze sobą kunaie – to jedne z ważniejszych elementów tej części bitwy. Sensei nacierała na mnie bez wahania, a zacięta walka trwała w najlepsze – żadna z nas nie chciała odpuścić. W pewnym momencie moja mentorka podstawiła mi prostego, skutecznego haka, i runęłam na ziemię. Blondynka nie traciła czasu i skoczyła wysoko w górę, po czym ruszyła na mnie z nogą uniesioną pod znacznym kątem. Leżałam sparaliżowana – nie byłam w stanie poruszyć kończynami, ogarnięta panicznym strachem. Po kilku sekundach w całej okolicy słychać było huk. Gondaime stworzyła krater większy od wszystkich pozostałych razem wziętych, niszcząc duży kawał polany, na której odbywał się trening. Moje ciało odleciało kilkanaście metrów w tył i całe poharatane od kawałków ziemi zakończyło swoją drogę na jednym z pobliskich drzew, które złamało wpół. Padłam na ziemię zupełnie wykończona. Nie miałam siły na nic; czułam się wyczerpana fizycznie i psychicznie. Mój organizm odmawiał jakiejkolwiek współpracy. W głowie miałam chaos, a liczne zadrapania jak na złość musiały przypominać o swoim istnieniu. Jak mogłam dać się tak łatwo podejść? Zagryzłam nerwowo wargę, wbiłam paznokcie w ziemię i przeklęłam cicho pod nosem, karcąc się za własną głupotę.
Hokage stanęła przede mną, dumnie ukazując całe swoje oblicze. Włosy miała związane w dwie niechlujne kitki, a usta i paznokcie pomalowane jak zawsze na czerwono. Na jej czole widniał fioletowy kryształ w kształcie rombu – pieczęć Yin. Gondaime miała na sobie szare kimono bez rękawów i czarne spodnie, które zazwyczaj nosiła. Jej strój dopełniały czarne sandały na wysokich obcasach oraz przewieszony przez ramię charakterystyczny, zielony płaszcz.
– Zróbmy przerwę – powiedziała po krótkim namyśle. Chwilę stała w bezruchu, uważnie lustrując moją sylwetkę, po czym usiadła na ziemi w odstępie kilku metrów ode mnie. Dosłownie znikąd w jej lewej dłoni pojawiła się butelka sake. Zawsze popijała, kiedy Shizune nie znajdował się w pobliżu.
Wstałam ostrożnie, po czym doprowadziłam swoje zranione ciało do lepszego stanu. Spojrzałam na mocno uszkodzone drzewo, które przed chwilą runęło pod wpływem siły mojej mistrzyni. Cicho narzekając na własny los, podeszłam kawałek, by zająć miejsce koło swojej mentorki.
Przez moment panowała między nami absolutna cisza, zakłócana jedynie kojącym szumem drzew. Gondaime siedziała po turecku, a jej wzrok skupiał się wyłącznie na mojej osobie. To nie było do niej podobne, absolutnie! Tsunade znano z władczych, czasami wręcz agresywnych zachowań w stosunku do innych. Teraz jej twarz osłaniała maska zimna, chłodu i obojętności. Nie poznawałam jej.
Zwykle, kiedy popełniałam błąd w trakcie treningu, ponosiłam poważne konsekwencje. Na początku czekał mnie wykład za najmniejsze przewinienie (nazywany przez Hokage brakiem skupienia, nieuwagą lub niesubordynacją), potem byłam poddawana różnym ćwiczeniom na wzmocnienie kondycji i, przede wszystkim, siły, który doprowadził do zwiększenia mojego naturalnego poziomu chakry. Następnie, w zależności od humoru Piątej, albo wysyłano mnie do pomocy w szpitalu, albo zmuszano do czytania ksiąg w bibliotece. Większość z tych rzeczy wykonywałam przy akompaniamencie jej donośnych krzyków, rzecz jasna. Tego dnia jednak okazało się, że będzie inaczej.
– Przerwa dotyczy walki, nie treningu – rzekła tonem, który pozwolił mi nieco rozluźnić napięte pod wpływem nieprzyjemnej atmosfery mięśnie. Ostatni raz uraczyła mnie swoim przenikliwym spojrzeniem, po czym wzięła łyk sake. Czasem jej uzależnienie mnie przerażało. Pod wpływem alkoholu Tsunade stawała się jeszcze bardziej nieobliczalna niż zwykle.
– Dobrze, więc... – zaczęła powoli, dobierając ostrożnie każde słowo – zastanawiałaś się kiedykolwiek, kim tak naprawdę jesteś? – zapytała i upiła łyk niskoprocentowego alkoholu. Czy ona przypadkiem nie była już pijana?
– Sakura Haruno, kunoichi z Wioski Ukrytej w Liściach, uczennica Godaime Hokage, medyczny ninja, członek Drużyny Siódmej, jestem... – przerwałam na chwilę, widząc, że moja odpowiedź nijak ma się do pytania zadanego przez Piątą. Zawstydzona, szybko spuściłam wzrok. Blondynka skwitowała to krótkim westchnięciem, po czym uściśliła pytanie:
– Jakim jesteś żywiołem, Sakura?
– Ja... ja nie wiem – westchnęłam, zamykając oczy. Moja trenerka ponownie cicho westchnęła, po czym postawiła w połowie pustą butelkę po sake na ziemi. Sięgnęła do kieszeni spodni i wyjęła z niej kilka kartek…
Papier? zapytałam w myślach samą siebie. Kobieta, zobaczywszy moje zdziwienie, uśmiechnęła się blado, lekko rozbawiona.
– To nie jest zwykły papier, Sakura. Został wykonany ze specjalnego drzewa, nasycanego przez długi czas chakrą – powiedziała z powagą. – Reaguje na najmniejszy przepływ energii i jest w stanie określić typ natury osoby, która go dotyka. – Wzięła jeden z kawałków w dwa palce, po czym wpuściła w niego chakrę. Papier natychmiast... zmarszczył się? Patrzyłam zafascynowana na przebieg reakcji. – Moją naturą jest błyskawica – powiedziała, rzucając kartkę na ziemię. Wzięła do ręki drugi kawałek i patrząc mi w oczy, podała go – Kim jesteś, Sakura? – zapytała ponownie.
Faktycznie, czytałam o tym, ale dość dawno, nie przykładałam również do lektury należytej uwagi, więc moja pamięć nieco pod tym względem szwankowała.Niepewnie wzięłam kawałek drogocennego tworzywa w dłoń. Chłonęłam jego powierzchnię oczami, jakbym chciała zapamiętać dokładnie każdy kawałek. Po chwili wzięłam go w dwa palce, jak wcześniej moja mentorka I przepuściłam przez nie resztki swojej chakry pozostałej po walce. Papier zareagował prawie natychmiast. Jego powierzchnię pokryła...
– Woda? – zapytałam cicho. Oczy Tsunade uważnie lustrowały moją postać, jakbym stała się kimś naprawdę niezwykłym. Upuściłam mokry kawałek papieru, który skończył swą podróż na ziemi. Brązowooka upiła łyk alkoholu, po czym powiedziała:
– Masz duży potencjał, Sakura. Nie zmarnuj tego. – Westchnęła przeciągle, wlepiając swój wzrok w kartkę papieru. – Zrozumiesz w swoim czasie, dziecko. – Uśmiechnęła się do mnie szczerze. Czasami umiała zastąpić mi matkę – surową, ale jednak troskliwą. Zawsze chciała dla mnie jak najlepiej, wszystkie umiejętności, których mnie nauczyła... To bardzo dużo dla mnie znaczyło.
– Wracajmy do treningu – powiedziała i uśmiechnęła się sama do siebie. Wlepiłam swój wzrok w niebo, obserwując piękny zachód słońca. Naruto, Sasuke...
– Cały czas trenujemy – złapałam ją za słówko. Na jej twarzy zauważyłam kolejny szczery uśmiech, a z jej gardła wydobył się cichy chichot. Wstałam niepewnie. Hokage zebrała kawałki papieru i schowała je głęboko do kieszeni. Zobaczyła wtedy coś, co umknęło mojej uwadze – papier natychmiast wyschnął i pokruszył się na drobne kawałeczki. Oznaczało to, że miałam również predyspozycje do opanowania natury ziemi. Piąta, jak gdyby nigdy nic dopiła resztę sake, po czym upuściła pustą butelkę na ziemię.
...kiedyś Was dogonię!
Nie wiem dlaczego mój rozchwiany umysł przywrócił akurat to wspomnienie, w końcu było tylko jednym z wielu. Nadzwyczaj proste, raczej mało znaczące. Ot, normalny trening, normalna walka, normalna rozmowa. Nieistotna, błaha, przeciętna.
Najwyraźniej miała na to wpływ niemal w pełni opróżniona butelka sake.
Z pewnością.
Moje ciało naprężyło się. Wyczułam czyjąś obecność, choć nie towarzyszyła temu chakra. Środek nocy, uliczki opustoszały, a samotna kobieta stawiała kolejne kroki, nie starając się zbytnio o ukrycie swojego jestestwa. Byłam łatwym celem do namierzenia. Wróg? Czyżby Minoru wrócił po kolejną dawkę wrażeń?
Nie panikuj, Haruno. Tym razem nie dasz się zaskoczyć. Zaatakujesz pierwsza.
Obmyśliłam na poczekaniu mało skomplikowany plan działania, który bazował na starej, dobrej sentencji: najpierw uderz, potem pytaj.
Moje mięśnie naprężyły się do granic możliwości, gdy próbowałam opanować przyśpieszony oddech. Aktywowałam znajdującą się na czole pieczęć Yin, która zaczęła powoli rozchodzić się po mojej twarzy, a potem po całym ciele. Mimochodem odwinęłam badaż z lewej dłoni – na jej wewnętrznej części znajdowała się pieczęć. Czułam się gotowa, by zadziałać z każdej chwili.
Wiatr zawiał, a przeciwnik zbliżył się do granic możliwości.
Pierwsza sekunda: pieczęć na dłoni pozwoliła mi na przyzwanie pokaźnych rozmiarów siekiery.
Druga sekunda: trochę zaszumiało mi w głowie, ale starałam się okiełznać lekkie upojenie alkoholowe.
Trzecia sekunda: odwróciłam się nieco gwałtownie, ale zachowałam prędkość.
Czwarta sekunda: zamachnęłam się, po czym oddałam siarczyste uderzenie.
Piąta sekunda: przestałam oddychać, słysząc zgrzyt metalu.
Szósta sekunda: zachwiałam się, tracąc stabilne ułożenie ciała.
Siódma sekunda: zamarłam, widząc twarz swojego domniemanego przeciwnika.
Jesteś kretynką, Haruno.
***
– Jesteś kretynką, Haruno? – zapytałem. Próbowałem zamaskować wszechogarniającą mnie wściekłość. – Jeśli chcesz mnie zabić, to mogłabyś przynajmniej wybrać bardziej humanitarne metody – parsknąłem cierpko.
– Zaszedłeś mnie od tyłu – warknęła, luzując uścisk trzymanej broni. – Miałam prawo myśleć, że wróg wrócił! – syknęła opryskliwie. Pieczęć na jej czole zaczęła się cofać, a siekiera została przewieszona na plecach. Próbowała nieudolnie zawiązać bandaż na swojej dłoni, ale jej ciało zbyt się trzęsło, by mogła wykonać to prawidłowo. Być może wściekłość przeszyła ją od stóp do głów i spowodowała paraliż, a może brał w tym udział nieprzyjemny chłód. Ciężko powiedzieć, a nie miałem ochoty pytać.
– Zdarza Ci się w ogóle myśleć? – odpowiedziałem ze złością. – Już raz o mało nie straciłem ręki! – ryknąłem. Powędrowałem wzrokiem na dzierżoną przeze mnie katanę. To właśnie ona uchroniła mnie przed rychłą amputacją.
– Drugi raz bym jej nie ratowała – sarknęła. Szybko zmniejszyła dystans między nami, co pozwoliło mi wyczuć jej specyficzny zapachu: emanowała alkoholem w tym samym stopniu co Shikamaru papierosami – więc lepiej zważaj na słowa, Uchiha. Być może najdzie mnie ochota, żeby odseparować kilka kończyn od twojego nędznego ciała – powiedziała ze stoickim spokojem, pukając palcem w moją klatę.
– Możesz sobie co najwyżej odseparować jajecznicę od patelni – fuknąłem arogancko. – Taka głupia baba jak ty powinna siedzieć w kuchni, a nie zgrywać bohaterkę – warknąłem ostentacyjnie i odpowiedziałem na jej gest puknięciem w czoło. Próbowała zachować równowagę, ale mimo prób i starań lekko się zatoczyła. Ktoś tu trochę popił, co?
– Ta głupia baba uratowała twoje grubiańskie dupsko, więc powinieneś okazać chociaż szczątkową wdzięczność – odpyskowała. – No, chyba, że rączka nie jest ci aż tak bardzo potrzebna.
– Mógł mnie uratować każdy medyk, byłaś po prostu w pobliżu – żachnąłem się. Najwyraźniej stąpałem po niebezpiecznym gruncie jej dumy. Gdyby nie buzująca wściekłość, sytuacja zapewne by mnie bawiła. Tak jednak nie było. – Nie wyolbrzymiaj i trzymaj swoją wyobraźnię w ryzach, bo cię widocznie ponosi.
– Co żeś powiedział? – zagrzmiała.
– Powiedziałem, że nie jesteś tak wyjątkowa, za jaką się uważasz – warknąłem sucho. – Bardziej od treningu u Tsunade pomógłby ci kurs gotowania. – Unosiłem się coraz bardziej z każdym kolejnym wypowiadanym słowem. – Mogłabyś opracować swój autorski przepis, Sakura Haruno: kawaii ramen no jutsu! Może wtedy byłabyś mniej bezużyteczna niż teraz. – Przesadziłem. Wiedziałem to już w chwili, w której skończyłem zdanie, ale ona zdawała sobie sprawę z tego o wiele lepiej niż ja.
– Przynajmniej nie ranię każdej osoby, na którą tylko spojrzę – burknęła, zwiększając dystans między nami. Jej oczy zaszkliły się, sprawiając, że przypominała porcelanową lalkę. Kruchą, tak łatwą do złamania... – I nie zmieniam ich żyć w piekło przez swoje własne słabości! – odparła pewniej niż chwilę wcześniej. Ani jedna łza nie zdobiła jej twarzy. Starała się opanować. Spożyty alkohol najpewniej utrudniał sprawę. – Pieprz się, Sasuke. Nikt nie ma tutaj ochoty użerać się z twoją dumą, jesteśmy za starzy na takie zabawy. Wyżywaj się na kimś innym i zatruwaj swoim towarzystwem kogoś innego. Ja jestem ponad to – warknęła. – Jeżeli chcesz stąpać po tej ziemi w jednym kawałku, to dobrze ci radzę, nie zbliżaj się do mnie – wysyczała, a jad zawarty w jej głosie mógłby powalić całą populację. Ja jednak stałem twardo. Gdyby jednak jej wzrok mógł zabijać, z pewnością leżałbym już martwy. Odwróciła się chaotycznie i ruszyła w swoim kierunku. Chwiejnie, rzecz jasna. Wysokoprocentowy napój dodał jej odwagi. Nie zebrałaby się na takie słowa, gdyby była trzeźwa. A ja podkuliłem ogon jak mały, bezbronny szczeniak i pozwoliłem jej odejść.
Zabolało.
Nie wiem tylko, kogo bardziej.
To powinny być majtki w leniwe jelenie xD
OdpowiedzUsuńAch! To chyba pierwszy blog, gdzie spotkałam się z taką fajną relacją Sakury z Shikamaru. To było bardzo normalne. Wiesz o co mi chodzi.
Nie wierzę, że Sasuke zapytał Naruto o Hinatę. no aż no... w szoku jestem. Ale zachowanie Uzumakiego jak najbardziej na plus! Takiego Naruto nam trzeba! Z Sasuke już gorzej, bo kochanieńki jest pełen sprzeczności. Szanuje go za to, że Sakura jest dla niego ważna itd. ale coś mnie jeszcze martwi w jego zachowaniu.
No i ta ich konfrontacja. Mega natknięcie się na siebie nawzajem, że tak powiem xD I pogadanka o o sake, kuchni xDDD Poleciały dobre teksty ale koniec mnie zasmucił. Jakoś tak złapał za serduszko i ścisnął boleśnie.
Oj kochani, wy znajdźcie w końcu drogę do siebie nawzajem ♥
Buziaki! :*
I weny kochana!
Czasami piszesz dłuższe komentarze od moich rozdziałów xd
OdpowiedzUsuńPrzysięgam, że gdybym usłyszała o majtkach w leniwe jelenie wcześniej, to bym to wplotła w rozdział. Kurka, przysięgam.
Ciężko mi jakoś określić relację łączącą Sakurę i Shikamaru. Nie można powiedzieć, żeby to była relacja brat-siostra, bo taką relację widzimy między Sakurą o Naruto. Przyjaźń też odpada, nie ma porównania między tym, co było w rozdziale a kanonem, na przykład Sakurą i Ino. Ale sądzę, że Kishimoto mógł ich relację rozwinąć bardziej, obydwoje są w końcu najbardziej inteligentnymi osobami ze swojego rocznika i wioski. Mają wspólny mianownik, więc chciałam to pokazać w przystępny sposób.
Sasuke to jest jedna wielka chodząca skrajność. Tutaj, w mandze, anime i nowelach. Ale spokojnie, jego zachowanie się ustabilizuje. Za jakieś 10 rozdziałów </3
No właśnie odkąd zaczęłam pisać rozdział ósmy to mi jakoś wena uciekła, chociaż mam już cały rozdział zaplanowany i zaczęty. Oby motywacja wróciła szybko.
Pozdrawiam!
On był jeszcze krótki, mówię Ci, potrafię dłuższe xD Ale mój rozdział zabrał wszelkie moje siły xD
UsuńA to z leniwymi jeleniami będzie miał drugą parę xDDDD
Też tak później o tym myślałam, wiesz... jednak ta dwójka po wojnie na joninów była rekomendowana, więc coś w tym jest xD
Nie strasz mnie! Niech już małymi kroczkami facet się ogarnia xDDD
Weny kochana! ♥♥
Wena musi być, bo sobie założyłam że do świąt opublikuję posty do rozdziału 13. Z moich obliczeń na podstawie konstelacji gwiazd i gęstości jogurtu naturalnego wynika, że do R12 będzie sielanka i śmieszki heheszki, rozdział R13 to rozdział przejściowy między heheszkami a konkretną akcją i od R14 już lecimy z konkretnym tematem! Także zostały niecałe 3 miesiące na napisanie 6 rozdziałów xD
Usuń