Popielate chmury zasłaniały całe niebo i nie dawały przedrzeć się nawet najmniejszemu promykowi słońca. Śpiew ptaków zdawał się zanikać gdzieś w tle, podczas gdy temperatura spadała, a zimny, porywisty wiatr przybierał na sile, drażniąc co rusz delikatną skórę mojej twarzy.
Opuściliśmy teren szpitala dosłownie kilka chwil temu, by teraz przedzierać się przez opustoszałe uliczki wioski. Naszym jedynym towarzyszem była cisza - ta pieprzona, raniąca lepiej od najznakomitszych ostrzy i najbardziej bolesnych słów cisza.
Bo chociaż wydawało się, że nic nie odbiega od normy, wychwyconych przeze mnie różnic było od groma. Obecna sytuacja, owszem, przypominała tę sprzed dziesięciu lat, jednak było to wrażenie jedynie powierzchowne: trójka przyjaciół krocząca ulicami rodzinnej wioski, odziana w stroje ninja, nad wyraz dumnie eksponując opaski informujące o statucie shinobi. Faktycznie, Naruto starał się rozluźnić gęstą atmosferę, a jego żarty były tak kiepskie, jak kiedyś. Nasza reakcja zresztą również była podobna: moja zniesmaczona mina ramię w ramię z jego rażącą dawką obojętności.
To takie uczucie, jak to, kiedy obiecano ci elegancki jacht, a jedyne, co otrzymujesz, to statek w butelce. Zamiast bujnego bukietu czerwonych róż dostajesz zwiędłą stokrotkę. W momencie przekroczenia progu domu marzysz o pysznej kolacji, butelce dobrego wina i - niczym wisienka na czekoladowym torcie - kochającym mężczyźnie, a zastajesz kubek z niedopitą z rana herbatą i stos brudnych ubrań rzuconych niedbale gdzieś w kącie pokoju.
Zawód. Rozczarowanie. Smutek. Żal. I na końcu - samotność. Niczym uderzenie w twarz zaraz po dosadnym kopnięciu prosto w brzuch.
Paradoksalnie nawet kilka prostych słów niedbale wplecionych między monolog zbudowany na fundamentach milczenia dawało mi pewnego rodzaju ukojenie – tak samo jak chłonięte przeze mnie ciepło bijące z ciał dwójki przyjaciół. To właśnie one potwierdzały rzeczywistość, one upewniały mnie, że nasze spotkanie nie jest jedynie marnym snem czy fikcją, a sytuacją równie realną jak ból mojego wielokrotnie łamanego serca.
Nie spodziewałam się powitania rodem z romantycznych filmów, fajerwerków, pokłonów ani uścisków dłoni. Niestety obecne okoliczności przerosły moje wyobrażenia, dając dość okrutnie do zrozumienia, że nie jesteśmy już dziećmi, którymi jeszcze kilka lat temu byliśmy. Rzeczywistość okazała się brutalna, ale kręgosłup moralny nakazywał mi przyznać się do faktu dokonanego: nasze więzi znacząco osłabły na przestrzeni minionych lat. Nie da się ukryć - liczba wymuszonych uśmiechów, niewypowiedzianych słów i nieistniejących uczuć przekraczała znaną skalę. Nie jesteśmy ze sobą zżyci tak, jak kiedyś, a i nic nie zapowiada zmiany obecnego stanu. Niestety.
Mimo statusu lekarza jestem zobligowana dopuścić do siebie nadchodzącą myśl: było na to tylko jedno lekarstwo – czas. Jedyna droga do tego, żebyśmy oswoili się na nowo ze swoim towarzystwem i nauczyli się wzajemnej ingerencji w swoje życie.
– Chyba powinnaś już iść – mruknął, by po chwili paść ofiarą mojego speszonego spojrzenia. – W szpitalu mówiłaś, że kierujesz się tą drogą – burknął, wskazując palcem na leśną ścieżkę. – Choć starał się zachowywać naturalnie, jego głos był przepełniony czymś w rodzaju wstydu; jakby wypowiedziane słowa były dla niego szczytem kompromitacji.
– Uhm... tak – wykrztusiłam niemal od razu. – Racja – odparłam nieco pewniej. – Do zobaczenia jutro, chłopaki! – palnęłam wesoło. Mimo lichych zdolności aktorskich, którymi mogłam się poszczycić, nie wychwycili chwilowego załamania głosu, chaotycznego ruchu dłonią ani nawet sztucznego uśmiechu numer trzy, jednego z wielu, które miałam w zanadrzu. Naruto najwyraźniej wolał wierzyć, że moje zachowanie jest spowodowane szokiem z powodu zaistniałej sytuacji, a Sasuke, jak to Sasuke, moja egzystencja po prostu nie obchodziła.
Uzumaki przygarnął moje ciało, tuląc je czule, a kruczowłosy zdecydował się unieść dłoń w geście pożegnania. Najwyraźniej limit wypowiedzianych w moim kierunku słów został na dziś wyczerpany. Może to i dobrze, bo nie byłam w nastroju na rozmowę, a słuchać, mówiąc krótko, też nie miałam najmniejszej ochoty.
Opuściłam towarzystwo kompanów w obawie, że optymizm blondyna - choć zapewne wymuszony - był tak samo niebezpieczny jak zawsze, a zaraźliwy nawet gorzej od najbardziej paskudnego przeziębienia.
Odbiłam w (nie)właściwym kierunku i dziarskim krokiem pokonywałam kolejne metry obranej ścieżki, jakoby moja oddalająca się sylwetka nie mogła budzić w kompanach ani grama podejrzeń. Wprawdzie, wedle posiadanej przez nich wiedzy, kurs ten był niezawodnym skrótem do posiadłości moich rodziców, którym jeszcze za czasów nastoletnich namiętnie zwykłam wracać do domu.
***
Jeżeli kreatorem mojego losu jest człowiek, przysięgam, że jest on jeszcze większym frajerem ode mnie. Gdyby jakimś cudem doszło do konfrontacji, to zapewne nie byłbym w stanie wybrać między respektującym przybiciem piątki z owym delikwentem a poćwiartowaniem ciała tej gnidy na drobne kawałeczki.
Pozbyłem się Uzumakiego niedługo po opuszczeniu naszego towarzystwa przez Haruno, a było to bezapelacyjnie najlepszym, co spotkało mnie tego mizernego dnia. Zaznałem ukojenia w ramionach przebiegłej samotności, która i tym razem okazała się być podłą suką, racząc mój umysł myślami, które odganiałem od siebie niczym natrętną muchę już od chwili przekroczenia bram Konohy.
Powrót do wioski – błąd, spotkanie z przyjaciółmi – błąd, wizyta w szpitalu – również, cholera, błąd. Mógłbym równie dobrze przerobić swój mózg na pasztet, bo na tyle mi się w życiu przydawał. Zostawiłem swoją zdolność logicznego myślenia w szafce na buty czy może rzuciłem za kanapę? Ciężko stwierdzić, ale musiałem ukryć ją przed samym sobą idealnie, skoro kilkanaście lat aktywnych poszukiwań dało marny efekt. Cóż, ponoć ludzie głupi są szczęśliwsi, a żywe potwierdzenia owej tezy można zauważyć niemal na każdym kroku.
Miałem sprawę do załatwienia – tak, tak, zostawiłem włączone żelazko albo zaraz startuje ostatni lot do krainy marzeń, bla bla bla... Bujdy. W istocie, stan mojego domu był wysoce... zastanawiający, odkąd zdecydowałem się zostawić tam bandę dzikusów, jaką jest Taka. Szczęście w nieszczęściu, że wypełnianie każdej zachcianki Kakashiego zajmowało Suigetsu i Karin tyle czasu, że względy czysto techniczne uniemożliwiły im wysadzenie tego pobojowiska w powietrze. Z drugiej strony wiązało się to z powierzeniem posiadłości Jūgo i mimo jako-takiego zaufania, którym był przeze mnie darzony, gdzieś z tyłu głowy dryfowała niepokojąca wizja chłopaka pochłoniętego całkowitym szałem, który przerabia to gruzowisko w kupkę popiołu. Niezbyt miła perspektywa, doprawdy.
I chociaż chciałbym sobie wmówić, że opuszczając mury szpitala kierowałem się jedynie chęcią zwiadów, nie mógłbym się okłamywać w aż tak marny sposób. Prawda była taka, że nie chodziło w tej sytuacji o samą obecność Haruno - nawet zwykłe posiadanie dziewczyny w zasięgu wzroku doprowadzało mnie do szczytu wewnętrznego wzburzenia. Od kiedy pamiętam, uważałem ją za personę irytującą pod wieloma względami, ale tym razem chodziło o coś zupełnie innego. Sam nie wiedziałem, co w tym wszystkim denerwowało mnie najbardziej. Mamy trzech kandydatów:
1. Do szewskiej pasji doprowadza mnie fakt, że nie wygrałem starcia z Naruto. A na chłopski rozum - skoro pada tu termin nie wygrałem, oznacza to klęskę. Moja duma już w tym momencie stała się przykrym wspomnieniem, ale niestety to nie koniec mojego pasma porażek. Chociaż, skoro już ruszyłem swoje wyniosłe dupsko do wioski, to nie omieszkam nie wykorzystać tego zbiegu okoliczności do sowitego rewanżu.
2. Zainicjowałem bezsensowną walkę, w wyniku której prawie pourzynaliśmy sobie łapy, kierując się… w zasadzie to nie wiem do końca jakimi priorytetami się wtedy kierowałem, ale skoro miałem wenę do objęcia władzy nad światem, zabicia najlepszego przyjaciela i unicestwienia wszystkich bijū, to na pewno miałem ku temu jakiś sensowny powód, prawda? W każdym razie, z łatki mordercy, która została mi przyczepiona przez społeczeństwo, awansowałem w oczach ludzi do miana mordercy-psychopaty. Robisz postępy, Uchiha!
3. To właśnie w tym szpitalu, w którym miałem (nie)przyjemność gościć niemal pięć lat temu. Sakura wraz z liczną grupą medyków próbowała odratować nasze ręce od względnej konieczności - amputacji. Mimo wielu powikłań i utrudnień (których zapewne nie byłbym w stanie nawet powtórzyć), upór różowowłosej doprowadził ją do obranego celu, a moja ręka jak służyła mi kiedyś, tak dzielnie robi to aż po dziś dzień. Nie omieszkam nie wspomnieć, że w momencie, w którym moja dłoń wróciła do przeciętnej sprawności, opuściłem wioskę niczym rasowy tchórz. Przyćmiony ogromem mojego ego i rosnącej z dnia na dzień dumy nie potrafiłem w sobie znaleźć nawet tej szczątkowej ilości odwagi, by podziękować Haruno za trud, który włożyła w uratowanie mnie.
Czy żałowałem? Tak. Nie. Nie wiem.
Nie żałowałem zabójstw, tortur, katowania. Nie wstydziłem się aktywnej gotowości do zniszczenia własnej wioski, co wiązałoby się z wyrżnięciem wszystkich moich znajomych w pień. Nie biłem się w pierś za wielokrotne próby zabicia Uzumakiego, który bądź co bądź był najbliższą mi osobą po zagładzie klanu. Nie popadłem w depresję po śmierci brata, której w zasadzie sam byłem powodem. Ach, i nie obchodziła mnie przynależność do Akatsuki ani górowanie w Księdze Bingo. Nie rozczulało mnie również uśmiercenie własnego mistrza.
Natomiast odchodziłem od zmysłów, gdy tylko pozwoliłem sobie na przelotne spojrzenie w kierunku Sakury, kiedy poczułem woń jej perfum, czy musnąłem dłonią skrawek delikatnej skóry. Zdecydowanie najgorszy był jednak wzrok - przypominał mi o liczbie zaległych przeprosin, których ilość znacząco wzrosła na przestrzeni minionych lat. Swoją drogą, wyrzuty sumienia to bardzo nieprzyjemne określenie, które przyprawia mnie o rozstrój żołądka. Pozwolę sobie nazwać to uczucie zmieszaniem, ot tak, żebym mógł czasem spojrzeć w lustro.
W towarzystwie mógłbym się uciec do swoich standardowych zagrywek - użycia szerokiej gamy wyzwisk, którymi dysponowałem, znieważań, drwin i na koniec (mojej ulubionej, a jakże!) obojętności. Bo choć sposoby te są w istocie prymitywne, nie można im odmówić skuteczności. Przynajmniej mogłem zająć tę kupę różowego gówna w czaszce bierną przyjemnością, którą daje mi dręczenie ludzi. Jednak w momencie, w którym nasze grono zawęziło się do trzech jednostek, moje metody straciły na efektywności na rzecz konsternacji i rażącej niezręczności.
Nie wiem, jak długo zamierzałem unikać towarzystwa Haruno. Jeśli byłoby to możliwe, mogłoby trwać i wieczność, ale biorąc pod uwagę okoliczności, które były niesprzyjające, zapewne skrzyżowanie naszych ścieżek było równie realne co nadchodzący deszcz. Czas uciekał, a jedyny pomysł goszczący w mojej głowie polegał na udawaniu kamienia, co właściwie nie było tak głupie, jakby się mogło wydawać. Poziom tego zagrania jest iście równy mojemu.
Zmieńmy może temat, bo moje neurony zaczynają się powoli przegrzewać. Mamy dobre wiadomości. Chociaż czy takie dobre, to już zależy od perspektywy. Patrząc przez pryzmat wioski, mamy pozytywne wieści: wróg zbiegł! I to tak daleko, że nie było go czuć na kilometry poza murami wioski. Wężowaty się jednak do czegoś przydał - przyzwane gady mojego sensei’a przeczesywały teren z pedantyczną wręcz dokładnością, a asysta sokołów patrolujących strefę powietrzną dała pewność, że po awanturniku nie pozostał nawet ślad.
Z mojej strony: w sumie szkoda, bo miałem naglącą potrzebę dania upustu swojej frustracji na kimkolwiek, a ten gnojek idealnie wpasowywał się w moje standardy.
***
Wolnym krokiem przekroczyłam próg mosiężnej bramy, kiedy pierwsze krople deszczu zaczynały swoją wędrówkę z chmur i mknęły mozolnie przez nieboskłon, aby skończyć swoją egzystencję między źdźbłami wydeptanej trawy. Krajobraz nie uległ znacznej zmianie; grunt był tak zadbany, jak zwykłam pamiętać, drzewa traciły swą estetykę, kiedy puszczały kolorowe liście z koron, przygotowując się tym samym do przetrwania nadchodzącej zimy. Aktualny stan pogodowy był wybitnie adekwatny to aury tego miejsca - ciężki, smutny, przytłaczający.
Zagłębianie się w coraz to dalsze zakamarki cmentarza było dla mnie zawsze zajęciem konsternującym - przedzierałam się przez nagrobki mieszkańców wioski, co jakiś czas smutno spoglądając na granitowe bryły, których grawery przedstawiały imiona bardziej lub mniej znanych mi osób. Jednak jak wiadomo, największej dawki sprzecznych emocji dostarczał mi widok nazwiska persony bliskiej memu sercu, a był to pomnik Tsunade Senju, usytuowany na samym środku miasta umarłych.
Szłam powoli, niwelując dystans dzielący mnie od przedmiotu mar sennych, które nawiedzały mnie dokładnie każdej nocy od śmierci mojej mentorki aż po dziś dzień. Choć obraz nadal był niewyraźny, od razu udało mi się wychwycić pierwszą różnicę - a rozbieżność ta przybrała postać małej dziewczynki, układającej kwiaty pod ów statuą.
Docierając do obranego celu mogłam usłyszeć, jak dziewczę nuci półszeptem dźwięczny utwór. Melodia przypominała kołysankę, którą zwykła mi śpiewać matka za każdym razem, gdy bałam się zasnąć w obawie przed potworami czyhającymi w szafie czy pod łóżkiem.
– Co tutaj robisz? – zagaiłam, nim dziewczyna zdążyła zauważyć moją obecność. – Szósty ogłosił alarm, wszyscy cywile powinni zostać w domach – dodałam, gdy ciemnooka zwróciła na mnie swój speszony wzrok.
– Przyszłam do Godaime... – wymamrotała skruszona i wróciła do wykonywania poprzedniej czynności. Postanowiłam pozwolić odpocząć zmęczonym wędrówką nogom, dając im ukojenie w postaci ławki stojącej nieopodal, naprzeciwko pomnika. Zajęłam miejsce, zgarnąwszy pojedyncze krople deszczu osadzone na drewnianej konstrukcji. Westchnęłam, skupiając wzrok na pochłoniętej pracą ciemnowłosej.
– Gerbery są oznaką podziwu i szacunku – przemówiłam. Choć pełniona przeze mnie funkcja medyka obligowała mnie do znajomości kwiatów i ziół, moja wiedza kończyła się na ich leczniczych właściwościach. Nigdy specjalnie nie interesowałam się ich symboliką na podstawie danego gatunku czy koloru, jednakże przebywając tyle lat w towarzystwie Yamanaki, nie mogłam zapomnieć kilku ciekawostek. A raczej nie mogłam ich nie zapamiętać, bo blondynka miała w zwyczaju mówić o tym przy każdej nadarzającej się okazji. Idąc na pierwszą randkę z Saiem, założyła różową sukienkę, ponieważ kolor ten symbolizował namiętność. Zabroniła mi kupna żółtej bluzki, tłumacząc, że barwa ta oznacza wrogość i nienawiść. Zawsze powtarzała, że pasuje do mnie niebieski, ponieważ oddawał on wierną, bezgraniczną miłość, którą darzyłam niegdyś Sasuke.
Darzyłam?
– Oznaczają też hołd oddawany osobie, którą się nimi obdarowuje – powiedziała dziewczynka, wyrywając mnie z chwilowego zamyślenia. I zrobiła to w odpowiednim momencie, ponieważ moje myśli zaczynały zmierzać na zły tor.
– Dużo wiesz o kwiatach – mruknęłam ożywiona. – Pracujesz w kwiaciarni?
– Moja babcia jest z powołania zielarką, teraz też emerytowaną pielęgniarką – powiedziała, siadając obok mnie. – Miała okazję asystować ci przy kilku zabiegach, Haruno-sama – dodała i uśmiechnęła się dumnie. – Jestem Tami – przedstawiła się, podając mi dłoń.
– Sakura Haruno – odparłam, ściskając rękę brunetki. – Miło mi cię poznać, Tami.
– Możesz tego nie pamiętać, ale poznałyśmy się kilka lat temu – przerwała wymownie, patrząc na mój zmieszany wyraz twarzy. – Uratowałaś mnie i moją babcię przed przyzwańcem Paina podczas ataku Akatsuki na wioskę.
Z początku nie mogłam jej skojarzyć, przecież duża liczba podróży wiązała się z dużą liczbą twarzy. Tych, które warto było zapamiętać, tych, których nie powinno się już więcej zobaczyć oraz tych, które były tak obojętne, że wraz z biegiem czasu zanikały z pamięci. Kiedy dziewczynka wspomniała o ataku na wioskę, wyimaginowana, jaskrawa żaróweczka pojawiła się tuż nad moją głową, sygnalizując poprawnie działające styki w tej różowej główce. Faktycznie, ciężko było zapomnieć przerażoną minę wtedy jeszcze dziecka, które od rychłej śmierci dzieliły zaledwie sekundy. Jednak tym, co zagnieździło się w mojej pamięci na dobre, był jej uśmiech, uśmiech okazujący nadzieję budzącą się w małym serduszku. A uśmiech ten pojawił się na wieść, że Tsunade nigdy nie pozwoli, by komukolwiek coś się stało.
To właśnie dlatego przyszła na cmentarz i zignorowała prawdopodobne zagrożenie oraz rozkazy Kakashiego.
Ciężko było mi winić samą siebie o to, że nie rozpoznałam dziewczyny. Lata zmieniły ją nie do poznania. Zielona tunika została zastąpiona bluzką tego samego koloru z szerokimi rękawami kończącymi swoją długość na wysokości łokci i uroczym dekoltem wykrojonym w serek. Zamiast niegdyś noszonych ciemnych szortów, można było zobaczyć krótką, białą spódniczkę. Na rękach od łokci aż po nadgarstek oraz na kolanach widniały siateczki ochronne, a lewą nogę na wysokości uda zdobił bandaż, do którego przypięta była ciemna kabura. Całość stroju nastolatki dopełniały czarne buty i rękawiczki bez palców. Jej włosy w odcieniu ciemnego brązu sięgały teraz niemal do łopatek, a niesforne kosmyki utrzymywała turkusowa spinka w kształcie gwiazdki. W istocie, część włosów nadal była związana w kok na czubku głowy, jednak teraz owinięty był haftowaną, białą chusteczką, a nie kawałkiem materiału. Niestety nie skojarzyłam, że był to znak rozpoznawczy jej rodziny. Jej postawa również uległa zmianie - z małego, przestraszonego dziecka wyrosła na piękną, dumną kobietę, której mimo znajomości własnej wartości nie brakowało współczucia czy zrozumienia. Przeniosłam wzrok z jej ciemnych oczu na czoło, gdzie z godnością przewiązana była opaska Wioski Ukrytej w Liściach, informująca o statucie ninja. Młoda mieszkanka Konohagakure wyczuła moje zamyślenie, więc wyjaśniła:
– Zapisałam się do Akademii tuż po zakończeniu wojny. Ukończyłam ją całkiem niedawno – przerwała nagle. – Teraz przygotowuję się do nadchodzącego egzaminu na chūnina i uczęszczam na zajęcia do Shizune-sama – dodała.
– Praktyki w szpitalu, mam rację? – upewniłam się, a ta kiwnęła twierdząco głową.
– Niewiele osób chodziło na zajęcia. Jeszcze mniej uważało, żeby były kiedykolwiek przydatne – mruknęła, obracając kwiat gerbera w dłoni. – W końcu żyjemy w erze pokoju, a medyczni ninja są na froncie nieprzydatni. – Jej słowa przepełnione były goryczą.
– Twoi rówieśnicy nie poznali gorzkiego smaku wojny, Tami – powiedziałam z powagą. – Nie mieli do czynienia z wszechobecną na froncie nienawiścią, szerzącą się śmiercią czy strachem o życie kompanów – oznajmiłam z rozżaleniem. – Ignoranci, którzy nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji – dodałam. – Medyczni ninja są nieodłączną częścią shinobi. To oni zapewniają przetrwanie, ratują ludzi, a śmierć jest ich codziennością. Gdyby nie tacy jak my – zerknęłam na nią – ludzkość już dawno odeszłaby w zapomnienie – odparłam, a kąciki jej ust uniosły się.
– Wierzę, że uda mi się zostać tak świetną kunoichi jaką była Tsunade-sama – wyjawiła, a jej wzrok emanował determinacją. – I jaką jesteś ty, Haruno-sama – spojrzała na mnie oczami pełnymi nadziei, przygniatając łodygę kwiatu.
– Jak zamierzasz to osiągnąć? – zapytałam zaskoczona entuzjazmem młodej shinobi.
– Chroniąc swoich bliskich – odparła niemal od razu.
– A w jaki sposób zamierzasz uczynić i to? – odbiłam piłeczkę.
– Stając się silniejszą – odpowiedziała. Nie było potrzeby zadawania kolejnego pytania. Tami połączyła fakty niemal od razu, a najlepszym tego potwierdzeniem była jej zgorzkniała mina. Między nasz dialog wkradła się pauza, którą dziewczyna wykorzystała na przemyślenie swojej sytuacji.
Po chwili podała mi kwiat gerbery.
– Pozwól mi zostać swoją uczennicą, Haruno-sama – powiedziała.
Szok. Zmieszanie. A może i szczypta dumy? Połączenie emocji przepływających przez moje ciało stanowiło wybuchową mieszankę.
– Przykro mi, Tami – zaczęłam niepewnie, siląc się na staranne dobranie każdego nadchodzącego słowa – ale nie sądzę, bym była dobrym nauczycielem. A tym bardziej osobą, którą chciałabyś naśladować – wykrztusiłam, próbując zachować jednostajny ton. Oczy brunetki przybrały szarawego odcienia zastępującego wcześniejsze iskry nadziei. Entuzjazm przygasł, a dłoń zacisnęła się na łodydze kwiatu, ukazując tym samym buzującą złość. – W tej chwili, to raczej mnie przydałby się mentor – odezwałam się, spoglądając przy tym na pomnik Tsunade. Dziewczynka nic nie odpowiedziała. Wbiła jedynie wzrok w płatki gerbery.
– Haruno-sama... – przemówiła w końcu, zmuszając mnie do spojrzenia. – Nie pozwolę nikomu skrzywdzić moich bliskich. Obiecuję, że moi przyjaciele nie będą musieli mnie bronić, kiedy dojdzie do starcia. Wiem, że będę szła z nimi ramię w ramię. Moje słowa mogą brzmieć teraz pusto, ale nabiorą znaczenia, jeśli zgodzisz się mnie trenować. – Tami podjęła tę samą decyzję, którą ja odważyłam się zadeklarować o kilka lat za późno. Przez jej głos przemawiała czysta determinacja, z początku mylnie interpretowana przeze mnie jako desperackie brzmienie. – Ten kwiat – zaczęła – zwiędnie dopiero w momencie, w którym podejmę trening – rzekła, po czym złapała gałązkę i wprowadziła minimalną ilość chakry do systemu rośliny. Idealnie dobrana dawka energii skumulowana w kwiecie zaczynała się powoli rozchodzić i sprawiła, że wszystkie pąki rozkwitły w zatrważającym tempie. Obserwowałam to zjawisko z jawnym zdumieniem, a gdyby nie wrodzona powściągliwość, pewnie nie powstrzymałabym się przed niestosownym rozdziawieniem buzi. Kiedy kwiat dotarł do swojej najznakomitszej formy, brunetka ułożyła go na moich dłoniach. - A to jest obietnica, którą składam tobie - dodała, kończąc swoją wypowiedź. Ledwie zdobyłam się na przytakujące kiwnięcie głową, a dziewczyna zniknęła z mojego pola widzenia i zostawiła mnie samą sobie.
Minęła chwila, zanim zdążyłam ochłonąć. Postanowiłam nie dokładać sobie tego dnia rozważań na temat potencjalnych umiejętności dziewczyny - zapewne od czasu spędzonego na deszczu poza przeziębieniem rychło dopadłoby mnie i zapalenie płuc - toteż zdecydowałam się zostawić przemyślenia na dogodniejsze warunki. Odsunęłam zdarzenie na dalszy tor, zostawiając w umyśle miejsce na priorytety.
Dałam sobie chwilę na złapanie oddechu i oczyszczenie umysłu. Rozluźniłam mięśnie, bez oporu zezwalając nadchodzącym z coraz większym natężeniem kroplom deszczu mierzwić moje włosy, w czego efekcie byłam przemoczona już niemal do suchej nitki. Z każdą kolejną minutą ten stan się pogarszał. Westchnęłam cicho, przenosząc wzrok na pomnik Senju. Szary, smutny, skąpany w kroplach wody. Bez wyrazu.
– Wróciłam. – Odważyłam się wypowiedzieć zaledwie jedno z wielu słów. – Wróciłam do domu, Tsunade.
Podczas każdego jednego powrotu do wioski czułam się zobowiązana do odwiedzenia tego miejsca. Moja podświadomość pchała mnie bezpośrednio do obiektu mar sennych, przypominając o okrucieństwie losu i stracie. Trzeba było jednak przyznać, że moje wizyty nie budziły we mnie jedynie negatywnych emocji. Dawały też pewnego rodzaju ukojenie, którego nie mogłam zaznać żadnym innym sposobem: odizolowaniem, morderczym treningiem czy litrami alkoholu. A mówiąc ściślej: ów zaspokojenia nie dawało mi przesiadywanie i żmudne wpatrywanie się w posąg, a rytuał, który zwykłam odprawiać przy okazji każdego z licznych powrotów. Może i utwierdzało mnie to w przekonaniu, że z moją głową nadal jest coś nie tak, ale mój stan psychiczny już od dłuższego czasu pozostawał bez zmian. Tsunade była dla mnie niczym druga matka. Wbrew swojej surowości i dyscyplinie, potrafiła okazać ludzkie emocje, a jej odsłony w tych nielicznych momentach uwielbiałam oglądać. Moje emocje nadal bywały lekko zachwiane, a stan psychiczny niestabilny, jednak najgorsze już minęło, a ja mogę znów funkcjonować w społeczeństwie.
– Od twojego odejścia minęło wiele lat, sensei – zaczęłam – ale świat jeszcze nie zdążył się rozlecieć – mruknęłam, unosząc kąciki ust ku górze. – Wioska trzyma się dobrze, a rządy Kakashiego mają dobre rokowania. Jego panowanie zwiastuje dobrą przyszłość – dodałam z lekka. – Shizune stała się szablonową pracoholiczką – powiedziałam zwięźle. – W swej solidności nie brak jej też temperamentu, którym się cechowałaś. Zaczyna się do ciebie upodabniać – prychnęłam beztrosko. – A Hatake? Trzęsie portkami przed tą kobietą! Dziś zresztą prawie wysadził sobie nogi w powietrze – wyjąkałam. Nawet nie próbowałam powstrzymać się od perlistego śmiechu. – Konoha została zaatakowana – oznajmiłam rzeczowo, zmieniając temat. – Choć w istocie było to raczej ostrzeżeniem aniżeli natarciem. – Powaga w moim głosie przecinała zimne powietrze. – Nie martw się – rzekłam od razu, jakby na pocieszenie. – Pod twoim przywództwem wyrosło w wiosce wielu shinobi, którzy w każdej chwili oddaliby swoje życia za dobro wioski. – Blady uśmiech ozdobił moją twarz. – Naruto znacznie spoważniał. Urósł w siłę, tworząc z siebie pierwszorzędny materiał na następnego Hokage. Skoro jego głupie marzenia mają możliwość realizacji, to nie są w zasadzie takie głupie, prawda? – zapytałam sama siebie, przyciskając teatralnie palec do brody, coby choć w kilku procentach moje słowa przybrały mądre brzmienie. – O! – Przypomniałam sobie nagle. – Nie jestem niczego pewna, ale mój szósty zmysł podpowiada, że coś się święci między nim a Hinatą – zachichotałam pod nosem. – Chyba w końcu dostrzegł jej uczucia – zakomunikowałam wesoło. – A mówiąc o uczuciach... Sasuke również pojawił się w wiosce. – Przeniosłam wzrok na trzymany w dłoni kwiat. – Uratował mnie – wymamrotałam. – Nie wiem, czy to cokolwiek znaczy. A mówiąc ściślej... jestem pewna, że nie. – Ścisnęłam nerwowo łodygę. – Jeśli chodzi o mnie... – mruknęłam, szybko uciekając od niewygodnego tematu – wszystko jest w porządku. Nadal mieszkam w Kiri, pracuję w tamtejszym szpitalu. – Westchnęłam cicho. – Sporadycznie wypełniam misje na zlecenie Mizukage. Dość miła kobieta, chociaż jej wybuchy złości bywają przerażające – wykrztusiłam zlękniona. – Nigdy nie byłam ich powodem! – zaznaczyłam od razu. – Nie sądzę, żebym została tam na stałe. Nie byłabym w stanie nazwać tego miejsca domem – powiedziałam z przekąsem. – Póki co odpowiada mi taki układ. Nikomu nie przeszkadzam i nikt nie ingeruje w moje życie. Jestem zwykłą, szarą jednostką mieszkającą w przeciętnym mieszkaniu na przedmieściach wioski. Obecna sytuacja daje mi dużo spokoju, którego potrzebuję – wyznałam szczerze. – Mam też sporo czasu dla siebie. Staram się trenować codziennie – oznajmiłam pociesznie. – W drodze do domu mijam całkiem przyjemny bar – zagaiłam nagle. – Czasem wpadnę na porcję umeboshi. – Przerwałam na chwilę, rozkoszując się wizją tamtejszego przysmaku. – Zamówię też sake albo dwa. – Podrapałam się w tył głowy, czemu towarzyszył nerwowy śmiech. – Chociaż aura tego miejsca jest nie do zniesienia. Pory roku prawie całkowicie zaniknęły, niebo jest wiecznie usłane chmurami, a temperatura wydaje się spadać z dnia na dzień. – Westchnęłam gorzko. – Nie wiem, czy wrócę do Konohy na stałe. Chyba jeszcze nie jestem gotowa na taki krok... – palnęłam smętnie, pozwalając sobie na chwilową pauzę; musiałam złapać oddech. – Co do misji, którą mi powierzyłaś... pracuję nad nią każdego dnia. To chyba wszystko, co chciałam ci powiedzieć – odezwałam się po chwili, kończąc tym samym swój monolog.
Postronny obserwator z pewnością mógłby się pokusić o następujące stwierdzenie: Sakura Haruno jest nienormalna. Ja jednak chciałabym obalić ten osąd, a może raczej sprecyzować: Sakura Haruno w swojej nienormalności próbuje być normalna.
Teraz jednak nadszedł czas przeprowadzić konwersację z kimś bardziej rozmownym od Tsunade. Wprawdzie od powrotu do wioski nie wstąpiłam jeszcze do domu, ale rodzice nie powinni się gniewać za zrobienie małego przystanku po drodze, prawda?
Punkt docelowy: rezydencja klanu Nara.
YEYEYEYEYEYEYE! YEAH! Się doczekałam w końcu. I przez ten czas jak sobie czytałam, to mnie nawet głowa nie bolała (a napierdziela od południa). Poza tym, że ogromnie się cieszę z nowego rozdziału, a także tego, że kolejny już w tym tygodniu. To...przejdźmy do konkretów. Bo czasami niepotrzebnie rozpisuję się na głupie tematy xD
OdpowiedzUsuńNarracja Sasuke wprowadziła mnie w coraz głośniejsze fale śmiechu (momentami). Bo to jak on biadoli "Robisz postępy, Uchiha!"etc. rozkłada mnie na łopatki. Poważnie.
A ten moment, gdzie on o Sakurce tak się uroczo 'wysławiał' -> on w sumie myślał, ale ok. To mnie tak za serduszko ścisnęło, że banan na twarzy to od ucha do ucha miałam. Cudowne. Urocze.
I ta dziewczynka później, rozczulające co było.
Rozdział bardzo spokojny, ale bardzo odprężający i kochany.
Cudownie się takie rzeczy czyta ♥
Pozdrawiam ♥
Zebrałam się w końcu do skończenia tego i mnie naszło do pisania następnego :D A żeby skończyć ten, przeszłam przez piekło... Trzy razy miałam skończony materiał, ale mój komputer postanowił sobie ze mnie jawnie zadrwić. Przy próbie otworzenia pliku wyskakiwały mi opcje filtra ASCII i magicznym cudem całość trafiał szlag, wszystko usunięte;) Jedyny fragment, który za każdym razem udawało mi się idealnie odtworzyć to właśnie ten o Sasuke. Cała reszta przeszła taką reformę, że szkoda słów.
UsuńWprowadzenie do opowieści Tami nie jest bezmyślnym posunięciem, że tak powiem. Mało osób ją kojarzy, pojawiła się w jednym odcinku anime na kilka minut, ale mnie tak urzekła ta postać, że postanowiłam ją wykorzystać. Nie mogę powiedzieć, że to postać pierwszoplanowa, ale na pewno kluczowa dla historii.
Rozdział spokojny, przegadany, dość istotny fabularnie i rozjaśniający pewne kwestie. Następne również takie będą, ale nie aż tak spokojne jak ten. To chyba najbardziej pozbawiony akcji rozdział z całej opowieści. No cóż, takie też muszą się zdarzyć;)
Pozdrawiam cieplutko, zapraszam w następnym tygodniu na rozdział piąty ♥
Przepraszam. Nie mam siły, ani pomysłu na komentarz i wgl, nie miałam siły, żeby zabrać się zaczytanie... PRZEPRASZAM.
OdpowiedzUsuńNie było za dużo akcji w tym rozdziale, szkoda trochę, ale z drugiej strony zaciekawiłas mnie tą tajną misja od Tsunade. I wizytą u Nary.
Spotkanie Sakury i Sasuke, no szkoda, że wyszło tak sztywno. Ciekawe jak to sobie wyjaśnią. xD
Czekam na kolejny rozdział, weny! :3
Rozdział piąty opóźniony - bety na wakacjach i w pracy, ale wstawię tak szybko jak to możliwie. A szóstka w przygotowaniu, połowę udało mi się naskrobać.
UsuńRozdział najmniej obfity w akcje - dotychczas, jak i z wszystkich planowanych. Pewnie dlatego tak z nim zwlekałam, pomijając już problemy techniczne. Tak przyznam szczerze, że póki co ten rozdział podoba mi się najmniej ze wszystkich umieszczonych na stronie, ale ważny fabularnie, więc musiał się taki zapychacz pojawić. W następnym też nie będzie litrów krwi, uciętych kończyn ani nawet siniaków czy zadrapań, ale przynajmniej akcja żywsza, a nie taka smutna paplanina.
No cóż, do następnego - kiedyś.
Pozdrawiam cieplutko ♥
To chyba pierwszy blog na którym autorka szybciej piszę, niż bety sprawdzają <33
OdpowiedzUsuńBety robią swoją robotę dobrze i szybko :D Przestój teraz spowodowany tym, że pomyliłam nazwy plików i zamiast skończonego rozdziału 5 wysłałam im początek rozdziału 6 i się namieszało </3
Usuń