Animated Spinning Kunai - Naruto

czwartek, 2 listopada 2017

6. Uśmiech jest najlepszym sposobem na uniknięcie kłopotu, nawet jeśli jest fałszywy.

Nie patrz na niego, Haruno.
– Wczorajszego popołudnia miało miejsce pięć ataków. Każdy z nich odbył się w zbliżonym czasie w głównej, najbardziej obleganej części wioski. Najechane zostały: Iwagakure w kraju Ziemi, Kirigakure w kraju Wody, Sunagakure w kraju Wiatru, Kumograkure w kraju Błyskawicy oraz Konohagakure w kraju Ognia.
Miej swoją dumę... Jesteś dorosłą, odpowiedzialną kobietą, niewrażliwą na słowa swojej niedoszłej miłości. Wyznacz granicę!
– Pomimo zwiększonej ochrony z powodu obchodów rocznicy zakończenia wojny, awanturnikom udało się niespostrzeżenie wedrzeć do każdej z wiosek. Mimo wysłania licznych oddziałów w pościg, żadnego z wrogów nie udało się ująć.
Sufit. Patrz na sufit. Piękny, nieskazitelny, biały... istne przeciwieństwo buca, który stoi kilka metrów obok.
– Wioski Liścia, Mgły oraz Piasku nie poniosły większych szkód. Z okazji wczorajszego święta, Raikage postanowił zorganizować konkurs, polegający na walkach między śmiałkami z Kumogakure. Miało to podsycić atmosferę i przypomnieć o statucie shinobi. Zwycięzca mógł natomiast spróbować swoich sił w starciu z samym władcą Chmury. Wtargnięcie wroga zakłóciło przebieg wydarzenia, ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że wszyscy zostali pokonani przez jedną osobę.
Doniczka stała w kącie pokoju. Piękne, jasnobrązowe naczynie wykonane z gliny było wypełnione po brzegi mokrą od wody ziemią. Pełniło rolę domu dla zadbanej roślinki o zielonych listkach. Zamiokulkas, o ile mnie pamięć nie myli. Dość łatwa roślina w pielęgnacji, nie obrazi się też, kiedy komuś zapomni się ją podlać. Idealnie pasuje do szpitalnego zgiełku. Ustawiona wręcz perfekcyjnie - stoi najdalej od Uchihy. Cóż za zbawienie!
– Największą stratę poniosła wioska Skały. Tsuchikage podjął walkę z przeciwnikiem, wskutek czego odniósł poważne obrażenia i został uprowadzony przez nieprzyjaciela.
Po kwiatku zniszczonym przez Narę i szafce nocnej, której stratowaniu byłam winna, nie pozostało śladu. Szkoda, że nie można się tak łatwo pozbyć kaca. Ten przyczepiał się jak rzep do psiego ogona i nie miał w zwyczaju szybko znikać.
– Nie mamy wielu informacji, jednak uważamy, że te wydarzenia są połączone. Grupa działa pod nazwą Kiseki no Sedai, co oznacza Cudowną Generację. Ich chakra jest niejasna dla sensorów, praktycznie niemożliwa do namierzenia. Żadnego ze sprawców nie udało się złapać. Mamy jedynie imiona i proste rysopisy oraz niepełny opis umiejętności.
W ustach czułam pustynny piach, a nie zapowiadało się na to, bym mogła opuścić szpitalną salę w ciągu najbliższych kilkudziesięciu minut. Moja twarz była lekko opuchnięta, a wory pod oczami utwierdzały w przekonaniu, że przez co najmniej tydzień stosowałam kawę jako substytut snu. Ciężko było mi również o skupienie, mózg bowiem nie zaczął jeszcze pracować na pełnych obrotach.
– Sprawcą ataku na Iwagakure jest około dwudziestopięcioletni mężczyzna. Wysoki, dobrze zbudowany szatyn o krótkich włosach i piwnych oczach, z lekkim zarostem. Przedstawił się jako Satoshi. W przeciwieństwie do reszty grupy nie ujawnił swojego kekkei genkai, albo, co też prawdopodobne, nie posiada go. Jest bezsprzecznie ponadprzeciętnym strategiem i groźnym przeciwnikiem. Był w stanie korzystać z każdego z pięciu podstawowych typów chakry.
Dzisiejszego poranka rolę budzika odgrywał członek oddziału ANBU, który bestialsko wybudził mnie z upragnionego snu. Skurczybyk pukał w szybę, komponując przy tym niesamowicie irytujący dźwięk. Na pewno wiedział, że mam kaca i robił to specjalnie. Oni zawsze wiedzą takie rzeczy. Nie najdą cię, kiedy akurat nie masz co ze sobą zrobić, co to to nie. Zawsze zawracają głowę w najmniej odpowiednim momencie.
– Następna na liście jest Katsumi. Wiek: około dwudziestu trzech lat. Jest średniego wzrostu, ma długie, czarne włosy i oczy w tym samym kolorze. Zaatakowała wioskę Piasku. Podczas walki użyła aż dwóch kekkei genkai: uwolnienia kwasowej mgły i uwolnienia skwaru. Zaprezentowała również dość pokaźne pokłady chakry. Według posiadanych przez nas informacji miała przy sobie Niubari, miecz należący niegdyś do Kushimaru Kuriarare, nieżyjącego już członka Siedmiu Mistrzów Miecza.
Westchnęłam cicho, kiedy dotarło do mnie, że od wczorajszej libacji nie zdążyłam umyć zębów. Nie wspominając nawet o wzięciu prysznica. Współczułam Inuzuce i jego puchatemu pupilowi – mieli zatrważająco dobry węch, a siedzieli stosunkowo blisko mnie.
– Wioskę Mgły zaatakowała niejaka Rei, użytkowniczka uwolnienia lodu. Ma na oko dwadzieścia lat i jest kobietą o przeciętnym wzroście. Ma bardzo długie, białe włosy i szare oczy. Bardzo charakterystyczne jest jej białe kimono z bladoróżowymi akcentami. Miała przy sobie dość nietypową katanę w odcieniu nieskazitelnej bieli. Z danych posiadanych przez Kiri wynika, że jej mocną stroną są ataki długodystansowe.
Starałam się robić dosłownie wszystko, by tylko odciągnąć wzrok i myśli od pewnej osoby płci męskiej. Sprawę utrudniał mi fakt, że ów osoba stała dosłownie kilka metrów ode mnie. Była to odległość tak bliska, że mogłam poczuć ciepło bijące z jego ciała, usłyszeć miarowy oddech i rytmiczne bicie serca. Złamałam się – podniosłam wzrok pierwsza.
– Winnym incydentu w Kumogakure jest mężczyzna znany pod imieniem Ryū, prawdopodobnie w wieku Rei. Z tego, co zostało napisane w liście wynika tylko tyle, że jest urodzonym wojownikiem. Był w stanie pokonać, a raczej, jak to określił Raikage, zniszczyć każdego śmiałka, który odważył się stanąć na jego drodze. Pragnę dodać, że turniej siły jest organizowany w wiosce Chmury od lat, z roku na rok zrzeszając coraz to więcej uczestników. We wczorajszej edycji brało udział kilkuset shinobi. Każdy z nich został ranny. Chodząca kupa mięśni, choć dość niska. Pełen temperamentu, nad wyraz krzykliwy i impulsywny osobnik o inteligencji poniżej przeciętnej. Brak mózgu nadrabia siłą, co potwierdza jego sprawność fizyczna. Ma rude włosy w ognistym odcieniu sięgające do ramion oraz szare oczy.
Nie odpowiedział spojrzeniem. Najwyraźniej starał się udawać, że wczorajsza sytuacja, wszystkie przykre słowa skierowane do mnie i wielokrotność krzyków były błahostką, nieistotnym wspomnieniem, które można puścić w niepamięć. Żadnego przywitania, żadnych przeprosin ani nawet pocałuj mnie w dupę. Spadaj na szczaw, Panie Uchi-dumajestnajważniejsza–ha.
– Ostatnią osobą na liście jest znany nam wszystkim Minoru. Według naszych raportów wysłanych na podstawie obserwacji i dokładnych analiz wynika, że jest on prawdopodobnie początkującym użytkownikiem uwolnienia drewna. Skromny arsenał użytych przez niego technik nie był zaawansowany. Jest w stanie kraść chakrę przeciwnika przez dotyk, posiada też umiejętność teleportacji o dość wysokim spektrum. Jest w stanie teleportować się kilkukrotnie na różnych dystansach i krótkich odstępach czasowych. Jego siła i szybkość nie wykraczały poza średnią. Jego znakiem szczególnym są krótkie, czerwone włosy i heterochromia. Lewe oko jest żółte, prawe natomiast – purpurowe. Przypuszczany wiek: około osiemnastu lat. – Kapitan Yamato zakończył swój wywód donośnym zaczerpnięciem oddechu, po czym wypił jednym haustem szklankę wody podaną przez Shizune. Trudno się dziwić, ciągnął monolog przez kilkanaście dobrych minut.
– Wiemy zbyt mało – mruknął po chwili, odkładając naczynie na bok. – Zdecydowanie, cholera, za mało. – Przez jego głos przemawiała czysta frustracja. Każdy obecny w pomieszczeniu czuł dokładnie to samo uczucie: bezradność.
– Każdy z nich miał opaskę sąsiadującej wioski – wymamrotała szatynka. – Wyjątkiem jest jedynie Minoru, który przywdział symbol Konohy. Kakashi, na miłość boską, czy mógłbyś się skupić na przysłowiowe pięć minut? – rzuciła z wyrzutem rozdrażniona jōninka .
– Seria Icha Icha zapewnia mi stuprocentową koncentrację, zapewniam – wyznał poważnie, odkładając porno-książkę na bok. – Wszystko wskazuje na to, że obecnym celem Cudownej Generacji jest zakłócenie pokoju panującego między wioskami – odezwał się, przelatując wzrokiem po raporcie. – Minoru przestraszył nas wizją zamachu stanu. Satoshi, który napadł na Iwagakure i porwał Ōnokiego, miał opaskę Suny, a jak powszechnie wiadomo, zatargi między Piaskiem a Skałą sięgają czasów Drugiej Wielkiej Wojny Shinobi. Mimo stabilnej sytuacji politycznej, niechęć mieszkańców tych wiosek widać na pierwszy rzut oka, a obecne zdarzenia sprawiły, że może dojść do starcia między Gaarą, a wnuczką Ōnokiego - Kurotsuchi, przyszłą kandydatką do objęcia władzy. Ryū napadł na Chmurę i pokonał większość ich siły militarnej. Uraził tym samym dumę Raikage, a z tego, co jest tu napisane, wynika, że miał opaskę należącą do Mgły. My, Suna i Kiri wyszliśmy bez większych szkód, więc to na nas będą padać największe podejrzenia. Może dojść do kolejnej wojny, która zbierze w swe szeregi mniejsze osady jak Trawa, Dźwięk czy Deszcz. Każdy ruch Kiseki no Sedai został dokładnie przemyślany. Sytuacja jest bardziej, niż tragiczna – westchnął, odkładając meldunek.
– Kurotsuchi nie jest tak lekkomyślna – powiedziałam. – Nie zaryzykuje spraw osobistych ponad dobro wioski.
– Skąd możesz to wiedzieć, Sakura? – zapytała zgorszona Shizune. – W obliczu takiego nieszczęścia człowiek jest zdolny do wszystkiego. Poza tym Ōnoki nie jest dla niej tylko dziadkiem. To cholerny władca Skały!
– Spędziłam w Iwie trochę czasu – oznajmiłam rzeczowo. – O ile Tsuchikage zdarza się być konfliktowym, o tyle ta cecha nie pasuje do jego wnuczki. Jest zbyt rozważna, by wykonać ruch, posiadając tak niewiele informacji. Wspólny trening dużo mówi o człowieku, uwierz na słowo – zapewniłam szczerze. Chyba tylko po to, żeby przestała krzyczeć. Jeszcze kilka zdań w uniesionym tonie i moja głowa eksploduje.
– Mimo wszystko – wtrącił Shikamaru – czas ucieka, a my stoimy w miejscu. Trzeba natychmiast wszcząć działania, żeby nie dopuścić do zerwania paktu. Powinniśmy skupić się na przeciwniku, a nie sojusznikach – dodał. Ostrożnie dobierał każde wypowiadane słowo.
– Dobrze powiedziane, liderze! – ryknął pobudzony do działania Suigetsu, unosząc dumnie zaciśniętą pięść ku górze.
– Sukinsyny dobrze to rozegrały, ale my zrobimy to lepiej – dodała zmobilizowana Ino.
– Shizune – wtrącił poważnym tonem Kakashi – roześlij listy do głównych wiosek. Zarządzam Szczyt Pięciu Kage. Poślij też po przedstawicieli mniejszych osad: Otogakure, Amegakure, Kusogakure oraz Takigakure. Wprowadź wszystkie pozyskane dane naszych przeciwników do Ksiąg Bingo, zaleć tę procedurę również innym Kage. ANBU musi mieć ich na oku. Shikamaru, Yamato – Hatake zwrócił się do swoich podwładnych – szykujcie się. Wyruszamy jeszcze tego wieczora. Shizune – rzekł, skierowawszy wzrok na kobietę – zostawiam Konohę w twoich rękach. Dopilnuj, żeby wszystko było w porządku do mojego powrotu. Drużyna Siódma i Himitsu są do twojej dyspozycji – powiedział z pełnym przekonaniem. – Sai, pod nieobecność Shikamaru, przejmie dowodzenie nad jednostką – dodał zdecydowanie, odrzucając kołdrę na bok. – Koniec zabawy, Cudowna Generacjo. Wrogowie sojuszu muszą zostać unicestwieni.


***


– Gotowe, Sakura! – usłyszałam donośny krzyk blondynki.
– Idę! – odpowiedziałam równie głośno, opatulając ciało puchatym ręcznikiem. Opuściwszy łazienkę, zostawiłam lekko uchylone drzwi. Ruszyłam prędko w kierunku schodów. Dzielnie pokonywałam kolejne stopnie, zmierzając prosto do kuchni. Na miejscu czekała mnie miła, wyczekiwana od kilkunastu minut niespodzianka.
– Podano do stołu. – Ino zaświergotała radośnie, ukazując wykonane danie. Po nieprzyjemnej, porannej pobudce i ciągnącej się w nieskończoność naradzie miałam ochotę upozorować własną śmierć, żeby nikt nigdy więcej nie zawracał mi głowy, ale blondynka skutecznie odwiodła mnie od tego pomysłu. Przekupiła mnie wizją prysznica, kawy i najznakomitszego na świecie deseru, czyli anmitsu. Skubana wiedziała, że dałabym sobie za niego uciąć rękę. I obie nogi, w geście desperacji.
Niemal wyrwałam jej widelec, delektując się samym widokiem przyrządzonego posiłku. Galaretki w kilku różnych smakach były pokrojone w równe kosteczki, idealnie komponujące się z lodami śmietankowymi po drugiej stronie miski. Resztę naczynia wypełniały poćwiartowane owoce – truskawki, brzoskwinie i kiwi – a całość pokrywała słodka polewa – kuromitsu. Tuż obok stał kubek ze świeżo zaparzoną kawą – nie była zrobiona z normalnych ziaren, które można spotkać w większości knajp. Ino Yamanaka zawsze przestrzegała ostrej diety, więc każdy, nawet najbardziej pospolity i banalny składnik smakował u niej o niebo lepiej. Albo wręcz przeciwnie – nie miał smaku, albo miał go w sobie o wiele za mało; często trafiałam na mdłe, jałowe potrawy. O ile nie odważyłabym się zjeść obiadu przygotowanego przez blondynkę, o tyle nie odmówiłabym sobie nigdy jej przekąsek i deserów. Miała do nich prawdziwy dar.
– Więc – zaczęła swojsko – co doprowadziło cię do takiego stanu? – zapytała niby neutralnie, chociaż słowo „ciekawość” malowało się na jej twarzy równie wyraźnie, co pierwsze zmarszczki.
– Shikamaru Nara i butelka sake – odpowiedziałam w przerwach między pochłanianiem posiłku, a kolejnymi łykami kawy. – Albo dwie, ciężko powiedzieć.
– Nie mówię o tym – żachnęła się urażona. – Ciebie i Sasuke coś łączy, widać to na pierwszy rzut oka – wypaliła, a jej oczy przybrały charakterystycznego błysku. Był to bardzo niebezpieczny sygnał, informował bowiem o tym, że blondynka jest w stanie uciec się do najbardziej wymyślnych środków, by poznać odpowiedzi na interesujące ją pytania. Były dwa wyjścia: grzecznie zacząć mówić albo borykać się z jej osobą do czasu, aż temat się jej po prostu znudzi.
– Między mną a Uchihą jest jedna rzecz, Ino – zaczęłam rozjuszona – gruby mur opleciony cierniami! – warknęłam nieprzyjaźnie. Oznaczało to jedno: stąpasz po cienkim lodzie, Yamanaka.
– Proooszę – zawyła przeciągle. – Powiedz mi!
– Nie ma o czym mówić – fuknęłam cierpko.
Mina zbitego psa. Te wielkie, maślane oczy. I charakterystyczny wyraz twarzy. Nie daj się nabrać, Haruno. Przerabiałaś tą sytuację po tysiąckroć. Nie daj się zwieść i tym razem.
– Dobrze, niech ci będzie – westchnęłam jakby od niechcenia. Czy moja asertywność wzięła sobie urlop? A może została w Kiri? – Skonfrontowałam się wczoraj z Sasuke.
– Skonfrontowałaś? – zapytała z ogromnym zdziwieniem. – Spotkałaś, rozmawiałaś, zobaczyłaś... Konfrontacja brzmi tak, jakbyś była do niego nieprzyjaźnie nastawiona.
– Zobaczyć, zobaczyłam. Rozmowa to chyba zbyt miłe określenie na plątaninę przekleństw i wyzwisk użytych w moją stronę – wyznałam. – Prawie go zabiłam – dodałam, a blondynka widowiskowo opluła się herbatą.
– C-co zrobiłaś, przepraszam bardzo? – zapytała wstrząśnięta, szukając w międzyczasie chusteczki. Jej koszulka była w fatalnym stanie, ale moja głowa w zdecydowanie gorszym.
– Wracałam pijana od Shikamaru w środku nocy – zaczęłam – usłyszałam jakiś szmer, więc przygotowałam się do ataku... niemal go poćwiartowałam. Doszło do niezbyt przyjemnej wymiany zdań. On poszedł w swoją stronę, a ja w swoją. Ot, koniec historii – skończyłam wywód, mając nadzieję, że Yamanaka nie będzie miała ochoty drążyć tego uciążliwego tematu.
– No co zrobisz... – powiedziała, próbując usunąć plamę ze swojej bluzki. Chwała nieistniejącym siłom boskim, że Ino bardziej przejmowała się stanem swojej garderoby niż moim stanem psychicznym. No, przynajmniej w tej chwili.
– Buta nie zjesz – burknęłam, kończąc tym samym ulubiony zwrot, którego zwykłyśmy używać przy okazji każdej beznadziejnej sytuacji.
– Swoją drogą – powiedziała, zanim wróciła do spożywania napoju bogatego w teinę – jakie masz plany na wieczór?
– Na razie żadne – powiedziałam po chwili zastanowienia. – Proponujesz coś? – spytałam zaciekawiona. – Babski wieczór?
– Nie tym razem, kochana – zaprzeczyła z uśmiechem – Chōji zaprosił naszą grupę do swojej knajpy.
– Chōji ma restaurację? – Moje oczy prawie wyskoczyły z orbit. Czego jak czego, ale tego bym się nie spodziewała. Byłam święcie przekonana, że jedyne, co interesowało bruneta w jedzeniu, było jego spożywanie. Chociaż z drugiej strony znając tak rozległą grupę żywności, ilość smaków i aromatów... przygotowywanie również nie powinno stanowić dla niego żadnego problemu.
– Założył ją kilka miesięcy po twojej wyprowadzce do Kiri – powiedziała. – Prowadzi ją razem z rodzicami. Niby zrzekł się statusu shinobi na rzecz pasji, ale prawda jest taka, że zdarzy mu się przywdziać opaskę i ruszyć na misję.
– Mógł się poczuć odtrącony – zaznaczyłam z przekonaniem. – W końcu większość naszych znajomych zasila teraz szeregi Himitsu.
– Zasilają ją wszyscy, którzy mają do tego predyspozycje – odparła od razu, a w jej głosie można było wyczuć nutkę dumy. Dość wyraźną, śmiem nadmienić. – Chōji, Lee i Tenten ich nie posiadają. Wasza drużyna ma swoje życie, poza tym – przerwała jakby w obawie, że jej słowa mogłyby być raniące - Naruto jest zbyt hałaśliwy, Sasuke nie nadaje się do pracy w grupie, a Ty odrzuciłaś propozycję.
– Wiesz, że miałam swoje powody – odparłam w obronie.
– Wiesz, że nie mam ci tego za złe – skontrowała. – Poza tym każde z nas ma przykrywkę! – brnęła dalej, machając łyżeczką w powietrzu. – Karin i Suigetsu są uznawani za odmieńców, więc nikt specjalnie nie zastanawia się nad ich losem – powiedziała, rysując w powietrzu niewidzialne kółka. – Nie pchają się za bardzo w życie społeczne, więc mieszkańcy wioski myślą, że nie wychylają nosa z dzielnicy klanu Uchiha – dodała i upiła łyk herbaty. – Sai jest malarzem, często dostaje różne zlecenia – zaznaczyła wyniośle, a pycha w jej głosie stanowiła pierwszy plan w wypowiedzi blondynki. – Kiba jest trenerem psów, poza tym można go spotkać w klinice weterynaryjnej jego siostry. Hiashi jest już w podeszłym wieku, więc Hinata jest nieformalnym liderem klanu, a Shino... w sumie ciężko powiedzieć, czym się zajmuje – urwała na moment, zapewne zdenerwowana brakiem tak istotnej informacji. – Mniejsza o to. Shikamaru jest pomocnikiem Hokage, a ja mam urwanie głowy w kwiaciarni – westchnęła przeciągle, mieszając łyżeczką w kubku z zimną już herbatą. – Czasem wpadam do Ibikiego, żeby pomóc mu przy kilku przesłuchaniach – zakończyła monolog i wstała od stołu.
– Czyli, krótko mówiąc, pracujecie na dwa etaty – podsumowałam. Z wielkim smutkiem pochłonęłam ostatni kęs deseru.
– Właściwie to tak – przyznała z przekąsem, myjąc brudny kubek. – W każdym razie – wróciła do tematu przewodniego – Chōji organizuje przyjęcie z okazji powrotu waszej drużyny. W końcu cały rocznik może się spotkać razem. Poza tym Naruto miał urodziny, a przez zaistniałą sytuację nie było okazji do świętowania. Robimy przyjęcie niespodziankę! – krzyknęła radośnie, klasnąwszy kilka razy, aby podkreślić swoje zadowolenie.
– Będę – powiedziałam od razu. – Na pewno mnie tam nie zabraknie – zapewniłam, uśmiechając się pod nosem.
– Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę, Sakura – zaczęła niepewnie, zaciskając palce na stole. – Chciałyśmy odwiedzić z mamą grób ojca – powiedziała niemrawo, a w jej głosie mogłam wyczuć zmieszanie. – Czy mogłabyś zastąpić nas w kwiaciarni na kilka godzin? – zapytała, po czym momentalnie ucichła w oczekiwaniu na moją odpowiedź.
– Nie sądzę, żeby mój poziom wiedzy na temat kwiatów dorównywał waszemu, ale nie ma sprawy. Myślę, że dam radę.
– Spadłaś mi z nieba – powiedziała z wyraźną ulgą. – Obiecuję, że wrócimy niedługo – zagwarantowała. – Jestem ci winna przysługę! – dodała, niemal wybiegając z pomieszczenia.
– Zapamiętam! – krzyknęłam i zaśmiałam się pod nosem. Radość nie trwała jednak długo. Po chwili uświadomiłam sobie, że nadal siedziałam w ręczniku i puchatych kapciach, a włosy miałam zawinięte w turban. Ino była na tyle roztrzepana, że ten szczegół mógł jej faktycznie umknąć. Rzuciła mi problematyczne wyzwanie, a super śmieszny dowcip polegał na doprowadzeniu się do ładu w trzydzieści sekund. Mogła sobie darować – moje życie to i tak jeden, wielki żart.


***


– Żadnego genjutsu i ninjutsu. Tak jak ustalaliśmy – powiedział, uśmiechając się nonszalancko.
– Tylko taijutsu – potwierdziłem, zachowując kamienny wyraz twarzy.
Zrozumiałym było, że nie mogliśmy używać potężniejszych technik. Sparing miał się opierać na walce wręcz i czystym sprycie. W końcu byliśmy na jednym z pól treningowych Konohy. Miejscu, które od centrum wioski dzieliła niezwykle mała odległość. W obecnej sytuacji nie mieliśmy możliwości udania się na odludzie, gdzie moglibyśmy spełnić swoje wojownicze zachcianki. No, ale żebym nie mógł użyć nawet Kirin...
– Trzy – odezwał się, przybierając szyk bojowy.
– Dwa – dorzuciłem, sięgając po katanę.
– Jeden – oznajmił, szczerząc się.
– Start! – krzyknęliśmy oboje. Szczerze mówiąc sądziłem, że Uzumaki ruszy wprost na mnie, ale ten objął inną taktykę: rzucił na ziemię bombę dymną. Powietrze stało się ciężkie, obfite w szary dym. Trudno było cokolwiek zobaczyć, a dodatkową komplikacją był fakt, że nie mogłem użyć nawet Sharingana. Istny ambaras.
Nagle poczułem nieprzyjemne mrowienie na twarzy – było ono spowodowane solidnym kopem. Ta mała gadzina schowała się pod ziemią i zaatakowała z zaskoczenia!
– U! Zu! Ma! Ki! – Uciążliwe krzyki blondyna odbijały się echem, podczas gdy cieniste klony chłopaka podbijały moje ciało w górę. – Naruto Rendan! – Wrzask oryginału rozniósł się po okolicy, kiedy zadawał ostateczny cios swoją techniką. Jakie było jego zdziwienie, gdy moje ciało zmieniło się w drewnianą kłodę – jutsu podmiany okazało się przydatne jak nigdy wcześniej. Rozkojarzony Uzumaki stał na samym środku placu bitewnego, a ja, siedząc na gałęzi jednego z drzew, mogłem obserwować jego poczynania i jawnie drwić z faktu, że nie może mnie zlokalizować. Cóż, dym skutecznie mu to utrudniał, więc można stwierdzić, że został pokonany przez swoją własną broń.
Nie mogłem jednak opuścić gardy. Mimo zakazu używania wysokopoziomowych technik ninjutsu, Naruto nadal miał nade mną znaczną przewagę. Posiada bezapelacyjnie większe pokłady chakry ode mnie, jest niesamowicie wytrzymały, a chakra Kuramy pozwala mu na samoistne gojenie ran, przyśpieszoną szybkość i zwiększoną siłę. Może i jego inteligencja nie była skrajnie wysoka, ale nieprzewidywalność blondyna często była jego kartą atutową podczas starć. Musiałem działać, korzystając z okazji.
– Katon: Gōkakyū no Jutsu! – zawyłem z przekonaniem, a po chwili ogromna kula ognia pędziła prosto w stronę mojego przeciwnika. Technika rozproszyła dym unoszący się nad polem bitewnym. Widoczność znacznie się poprawiła. Krater powstały po uderzeniu kuli w ziemię, owszem, był, ale po Uzumakim ani śladu. Przebiegła gnida. Może faktycznie idioci zawsze umierają ostatni?
Opuściłem dotychczas zajmowane miejsce, jawnie wystawiając się na sztuczki chłopaka. Chciałem położyć kres tej dziecinadzie, a prowokacja była najlepszym sposobem. Nie musiałem długo czekać. Zaraz usłyszałem krzyk blondyna:
– Tajū: Kage Bunshin no Jutsu!
– Tylko na tyle cię stać? – prychnąłem z pogardą. – Mówiłem ci to już, ale najwyraźniej nie dotarło – warknąłem. – Ta technika tylko pokazuje, jak samotny jesteś!
– To nie wszystko! – odparł z przekonaniem – Hāremu no Jutsu!
Klonów były setki, jeśli nie tysiące. Wszystkie przemieniły się w roznegliżowane kobiety, przybierające wyzywające pozycje. Nawoływały mnie po imieniu, co wprowadziło mnie w chwilowe zażenowanie. Uczucie to jednak szybko ustąpiło miejsca wściekłości.
– Mogłeś używać tej techniki na swoim mistrzu – wysyczałem przez zęby – na Iruce, Ebisu i innych zboczeńcach – dodałem cierpko – nawet na cholernej Bogini, ale na pewno nie zadziała to na mnie, idioto! – ryknąłem, aktywując Sharingana. Ciężko było odróżnić cienistego klona od oryginału, ale techniki wzrokowe w jakimś stopniu ułatwiały mi sprawę. Wystarczyło dorwać autentycznego Naruto, by zakłócić przebieg chakry, w efekcie czego klony zmieniłyby się w siwą powłokę. Znalezienie pierwowzoru nie zajęło mi dużo czasu – zamiast pocałunku otrzymał soczysty cios prosto w twarz i odleciał kilka metrów do tyłu. Nadal stał na nogach, ale mój plan się powiódł – po kopiach nie było ani śladu.
– Chyba czas na poważną walkę – powiedział z przekąsem, wystawiając swoją dłoń w charakterystyczny sposób. Zaczynał zbierać chakrę.
– Najpewniej – dodałem, formując Chidori. Nie odezwaliśmy się już więcej. Staliśmy zwarci i gotowi do ataku. Ruszyliśmy.
Czas jakby w zwolnił – widziałem, słyszałem i czułem nasze kroki. Widziałem, słyszałem i czułem nasze oddechy. Widziałem, słyszałem i czułem zmniejszającą się między nami odległość.
Dzieliły nas sekundy. Zaledwie sekundy od werdyktu, który decydował o wygranej lub przegranej.
Zaledwie kilka pieprzonych sekund, oddechów, kroków, metrów.
Zaledwie, a może jednak aż.
Zamiast bólu spowodowanego uderzeniem Rasengana poczułem żelazny uścisk. Członkowie ANBU trzymali mnie kolejno za nogi, tors, ręce i kark. Kolejnych dwóch obezwładniło Uzumakiego.
– Czego? – warknąłem, dezaktywując technikę.
– Dostaliśmy rozkaz aresztowania awanturników zakłócających spokój w wiosce. – zameldował beznamiętnie.
– Wydany przez? – zapytałem, przybierając równie oschły ton.
– Asystentkę Hokage – odpowiedział.
– W takim razie wsadź sobie ten rozkaz w dupę – wypaliłem z wściekłością, wyrywając się.
Gromiłem mężczyznę wzrokiem, podczas gdy Uzumaki szarpał się z pozostałymi. Kiedy w końcu udało mu się wydostać z uścisku, przemówił:
– Zaprowadźcie nas do Shizune. Na pewno wszystko uda się wyjaśnić!
Na pewno, to ja cię kiedyś połamię, kretynie.

4 komentarze:

  1. Jak zwykle ciekawie, bardzo lekko piszesz, tak "niemęcząco" ;) zawsze czekam, aż buc Uchiha się ogarnie, ale rozumiem że potrzebuje czasu, musi chłopak jakoś dumę przełknąć.
    Relacja Sasuke- Naruto jest świetna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tą dumą to się dziad powinien w końcu zadławić, ale spokojnie, za plus minus dziesięć rozdziałów się ogarnie ;) I zrobi to w kluczowym momencie, więc myślę, że warto poczekać.
      Dziękuję bardzo za miłe słowa, pozdrawiam!

      Usuń
  2. O matko, jak mnie dawno tu nie było. Kurde serio, jakoś zaniedbałam inne blogi, kompletnie, a teraz mam górę rozdziałów do nadrabiania.
    Powiem Ci Kochana, że ja już się nie mogę doczekać jakiegoś przełomu między nimi, bo Sakura zaczyna mnie męczyć tym swoim fukaniem xDDD
    Jaka to ona niedostępna jest xD No, no xD
    Końcóweczka to mnie nieźle rozbawiła xDDD Taki miły, optymistyczny akcent na koniec miałam XD
    Pozdrowionka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały rozdział 10 będzie poświęcony tylko i wyłącznie tej urokliwej dwójce, więc zapraszam za jakieś 3 miesiące :D
      Pozdrawiam <3

      Usuń